środa, 31 lipca 2013

Wciąż obserwowana.


Rozdział IV

Sebastian przyglądał się jej gdy wychodziła ze szkoły... w towarzystwie tego świra- Andy'ego. Nie rozumiał w jaki sposób Carmen w ogóle go znosi, przecież ten koleś ślini się na jej widok. -Muszę za nimi pójść w razie gdyby ten napaleniec się na nią rzucił - pomyślał Seb i bezszelestnie poszedł w ślad za nimi. 

- Andy ? - zwróciłam się do niego. 
- Tak ? - zapytał uśmiechając się szeroko.
- Masz może?... w sumie to nic... zapomnij o tym - powiedziałam speszona. Chyba coś mi się pomieszało, jeszcze pomyśli, że zwariowałam. Przestań robić z siebie pośmiewisko. Carmen, chcesz wszystko zepsuć ? - skarciłam się w duchu.
- Nie, proszę powiedz mi, nie będę cię osądzał. - powiedział Andy kładąc mi rękę na ramieniu. Westchnęłam głośno.
- Masz może wrażenie, że ktoś nas obserwuje ?.- powiedziałam cicho po czym na chwilę umilkłam - Słyszałam coś w trawie, o tam... - i pokazałam na wielką kępę trawy, w której ludzkie oko nie mogłoby dostrzec nic.

- Cholera - zaklął cicho Seb - ona mnie słyszy - pomyślał lękliwie. - Muszę być bardziej ostrożny. - upomniał się Seb. Powoli i cicho chłopak zaczął skradać się do rowu, w którym na szczęście nie dostrzegł wody. Od tej chwili trzymał się od nich znacznie dalej, ale słyszał jeszcze ich głosy, teraz jakby szepty. Miał doskonały słuch.

- Nie, nic nie słyszałem, to pewnie wiatr albo... jakiś zabłąkany pies. - powiedział uspokajająco Andy - Przy mnie nie musisz się bać - dodał i przyciągnął mnie delikatnym ruchem do siebie, tak, że szliśmy w objęciu. 
- Andy, wyjaśnijmy sobie coś - powiedziałam stanowczo, odpychając go od siebie - Nie jestem tobą zainteresowana, to po pierwsze. Po drugie przecież masz dziewczynę. Kiedy zamierzałeś powiedzieć mi o Amandzie, ładnie to tak się lepić do innej dziewczyny za jej plecami ? - zapytałam i zerknęłam na Andy'iego, który teraz przybrał minę zbitego psa.
- Słuchaj Carmen... - rzekł i na chwilę zamilkł, przyglądałam się jak z trudem próbuję sklecić jakieś sensowne zdanie - Amanda coś sobie ubzdurała. Rzuciłem ją tydzień temu, to koniec. The end ! Przeszłość, uwierz mi. Nie byłoby mnie tu teraz z tobą. Martwi mnie bardziej to, że ci się nie podobam. Naprawdę nie dasz się zaprosić chociażby do kina ? Może jako kumple, jakoś przeżyję. - zakończył bez cienia jego promiennego uśmiechu na twarzy.
- Jako kumple ? I nic poza tym ? - upewniłam się.
- Masz moje słowo - powiedział po czym uśmiechnął się blado.
- Jeśli tak to zgoda, ale jak mówiłam ten weekend mam zajęty... co powiesz na przyszły piątek, zaraz po szkole ? - zapytałam.
- Wybornie - powiedział Andy i wyszczerzył zęby. 
Wybornie ? Kto tak teraz mówi ? No cóż, może Mabrlehead to zapadnięta dziura, jak  już dawno podejrzewałam. Oni widocznie zostali w tyłu o kilka epok. Zatrzymali się chyba na średniowieczu- pomyślałam i uśmiechnęłam się do swoich myśli. Kilka minut później znaleźliśmy się pod moim nowym, pomalowanym na czerwono domem gdzie Andy na pożegnanie wpadł mi w ramiona. Niech mu będzie- pomyślałam. Koledzy też mogą się od czasu do czasu uściskać. Po kilku chwilach, które ciągnęły się w nieskończoność Andy wypuścił mnie ze swoich objęć i odszedł machając na pożegnanie. Dziwny chłopak - stwierdziłam i z uśmiechem na twarzy ruszyłam do drzwi wejściowych. W oknie zauważyłam głowę taty. Tego jeszcze brakowało, moje usta szybko zamieniły się w odwróconą do dołu podkówkę. Wiedziałam co się tu święci, długie i męczące przesłuchanie. Ta myśl odebrała mi resztki dobrego humoru z dzisiejszego dnia. Dzięki kochani rodzice !


poniedziałek, 29 lipca 2013

Szkoła woła.


Rozdział III


Gdy znaleźliśmy się już pod szkołą, Andy pożegnał się ze mną i zapewnił, że spotkamy się na przerwie. Na szczęście kilka minut wcześniej wytłumaczył mi gdzie odbędzie się moja pierwsza lekcja - historia. Sam widok szkoły trochę mnie przeraził. No nie sam budynek, tylko masa nastolatków stłoczonych przy wejściu. Przedzierając się przez ten tłum czułam się tak niepewnie, byłam tylko małą mrówką w ogromnym mrowisku. I kto powiedział, że w małym miasteczku Marblehead będzie spokojniej niż w Bostonie ten się mylił i to wielce. Zewsząd otaczali mnie dziwni ludzie. Jedni wyglądali na typowych kujonów i w swoich grubych jak denka od szampana okularach składali papierowe samolociki. Gdy przechodziłam obok nich jeden z tych samolocików wplątał mi się we włosy. Nagle któryś z kujonków rzucił się w moją stronę aby uratować swój szybowiec. Chwycił przy okazji za niewielki kosmyk moich włosów. I tak właśnie moje włosy już i tak zbyt cienkie zostały pozbawione małego pasemka. Obróciłam się gwałtownie i strzeliłam z całej siły temu idiocie ręką w twarz. Zatoczył niewielkie koło i upadł. Szybko wybiegłam z tworzącego się powoli kręgu gapiów i pobiegłam do wejścia. Tam poraził mnie widok obściskujących się i oblizujących pakerów z cheerleaderkami. Przyspieszyłam, starając oszczędzić sobie takich widoków. Niebywale szybko znalazłam klasę i z impetem wpadłam do niej zbyt mocno pchając drzwi. Okazało się, że tuż za nimi stała nauczycielka i dostała w głowę drzwiami. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, a nauczycielka złapała się za głowę. Szybko do niej podskoczyłam i przepraszając na kolanach zaczęłam snuć jakąś wymówkę, dlaczego się spóźniłam. Nauczycielka już nieźle wkurzona kazała mi usiąść w ławce koło małej i drobnej dziewczyny imieniem Nancy. Miała czarne, sięgające ramion włosy, dużo piegów, a ubrana była w niezwykle szpetną zieloną sukienkę. Postanowiłam ją przywitać i nie schrzanić mojej pierwszej (oprócz Andy'ego) znajomości w tej szkole - Cześć, nazywam się Carmen Davies! Jestem tu nowa i ... - nie dokończyłam bo nagle wcięła mi się niezwykle podniecona Nancy - Ja jestem Nancy, jak już przedstawiła mnie pani Green, a nazwisko Stone. - powiedziała, po czym zamilkła. Dziwna dziewczyna- pomyślałam. Najpierw mi przerywa i zaczyna trajkotać jak najęta, a później milczy. Pani Green uderzyła wskaźnikiem o katedrę i zaczęła lekcję. Tego dnia opowiadała o wojnie secesyjnej. Mówiła bardzo wyraźnie i dość ciekawie, nie tak jak mój były nauczyciel z gimnazjum profesor Brooks opryskujący uczniów pierwszych rzędów swoją śliną. Potem przyszedł czas na lekcje angielskiego, którego jestem wielbicielem. Z radością powitałam wieść, że dalej będę siedzieć z Nancy, którą zresztą zdążyłam już polubić. Spostrzegłam, że jest ona ambitna, wręcz wybitna, znała prawie każdą odpowiedź na zadane przez pani Green pytanie na temat Jankesów, Konfederatów i Abrahama Lincolna. Okazała się także świetną koleżanką, mimo, że uważnie słuchała nauczycielki opowiedziała mi trochę o sobie, a ona dowiedziała się trochę o mnie. Mimo, że była dość nieśmiała, ceniłam ją za poczucie humoru i wieczny uśmiech na twarzy. Pomijając zieloną sukienkę była bardzo ładna, jej czarne włosy lekko się skręcały a zielony soczysty kolor jej oczu był przepiękny. Do klasy wkroczyła wysoka, lecz trochę przygarbiona i pomarszczona pani Sara Foster. Na jej widok głosy ucichły i wszyscy zgodnie wstali recytując "Dzień dobry pani Foster". W tamtej chwili poczułam jakbym znowu była w przedszkolu.  Nie dało się jednak nie zauważyć, że pani Sara budzi wśród wszystkich respekt, wręcz strach. Zapałałam do niej nagłą sympatią mimo, że byłam pewna: Łatwo nie będzie !

Ile jeszcze można na nią czekać ? - myślał Seb z ukrycia. Najwyraźniej jeszcze niemało. Chłopiec patrzył na nią przez uchylone okno w klasie. Jej ławka była blisko. Zdziwił się na widok jej uśmiechniętej twarzy. Podejrzewał, że pierwszego dnia nikogo nie pozna i będzie zagubiona, a ona jakby nigdy nic rozmawia sobie z tą niezwykle chudą dziewczyną o mądrym spojrzeniu. Zauważył, że nawet poznała jakiegoś pakera, ale wiedział doskonale, że nie jest nim zainteresowana. Czuł się uspokojony w końcu znał każdą jej myśl. Jest dobrze - pomyślał i zagłębił się w gęsty las.

Angielski minął nazbyt szybko. Omawialiśmy dziś lekturę "Zabić drozda" Nelle Harper Lee. Miałam szczęście, bo choć zapomniałam o liście lektur wakacyjnych, czytałam tę książkę kilka lat temu, tak dla zabawy. Znalazłam ją w bibliotece ojca, a ja zawsze byłam ciekawa co takiego czytają dorośli. No wiecie, owoc zakazany smakuje najlepiej. Polubiłam ją od pierwszych stron. Poruszyła mnie niezwykle, zwłaszcza, że głównym problemem historii był rasizm. Osobiście nigdy nie miałam nic do Czarnych, szanuję ich. I w przeciwieństwie do rodziców i dziadków jestem za tym, żeby czarnoskórzy pełnili wyższe stanowiska. Na przykład taki Obama, niech sobie będzie prezydentem USA, mi to jest obojętne. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę niechętnie zebrałam swoje książki do torby i ruszyłam za tłumem pod klasę matematyki. Nie zamierzałam stać tak i przyglądać się innym przez dwadzieścia minut więc zeszłam po schodach na parter szkoły wprost do sklepiku szkolnego. Z uśmiechem przywitałam Andy'ego, który tam na mnie czekał. Na powitanie wręczył mi słodką bułkę z makiem, szybko podziękowałam mu za ten miły gest. Przysiadłam z nim na ławce w holu i powoli lecz nieubłaganie zaczęli się wokół nas zbierać różni nieznani mi dotąd ludzie. Najwięcej przybiegło piszczących z zachwytu młodszych dziewczyn. Nie zauważyłam by Andy był jakoś szczególnie przystojny ale widocznie owe dziewczyny myślały inaczej. Zaczęły go zasypywać gradem pytań. On skwapliwie na wszystkie odpowiedział po czym zwrócił się do mnie - hej mała, - nie spodobało mi się to - nie miałabyś ochoty wybrać się z nami na melanż w domu Toma ? Chyba już go poznałaś. - powiedział po czym popatrzył na mnie wyczekująco. Tak, poznałam tego słynnego Toma. Starał się do mnie zagadać na angielskim, ale ja udawałam, że w ogóle nic nie słyszę. Ten koleś odzywał się do mnie jakbym była jego dziewczyną. Nie podobało mi się to, do tego był strasznie napakowany. Ale w taki niezbyt pociągający sposób. Wyglądał jak wielki, napalony byczek. Pomyślałam o imprezie. Nie, nie miałam na to teraz ochoty. Nienawidzę ich, zwłaszcza klejących się do mnie pijanych gogusiów. Żeby nie wyjść na pannę z zadartym nosem zapytałam najpierw - A kiedy ma się odbyć ? Andy ucieszony moim zainteresowaniem odpowiedział z uśmiechem - W tę sobotę. Uwierz mi to będzie biba wszech czasów. Nawet ty miastowa nie byłaś na czymś takim. Tom ma gigantyczną willę ! 

Jeszcze lepiej ... - pomyślałam. Wielki dom, pełno osób, których nie znam, wstrętny zapach alkoholu, trawki i papierosów. Nie ! Tylko jakby tu się wykręcić. - W tę sobotę nie mogę. Sorry. Przyjeżdża moja przyjaciółka z Bostonu. - powiedziałam głosem pełnym zawodu. - To wpadnij z nią. - entuzjazm Andy'ego nie znał granic. - No właśnie problem jest taki - Nikki wykupiła już dla nas bilety do kina na "Warm bodies". Przykro mi, może innym razem. I dla potwierdzenia mojej odmowy nagle zadzwonił dzwonek na lekcje. Pożegnałam się z Andym i obiecałam, że spotkamy się na lunchu. Cudem umknęłam przed kolejnym spóźnieniem. Do klasy wbiegłam cała spocona, usiadłam więc pod oknem gdy pan Morris zaczął lekcje. Szczerze przyznaję, że matematyki wręcz nie znoszę, ale te 60 minut zeszło niewiarygodnie szybko. Przez całą godzinę przypominaliśmy sobie o sinusach, cosinusach, tangensach i cotangensach. Rozpoczynając kolejną lekcję do klasy wpadł czarnoskóry, już siwy profesor Charms- nauczyciel biologii. Jego walizka z głośnym trzaśnięciem spadła na podłogę. Cała jej zawartość wysypała się na podłogę. Wśród stosów dokumentów ujrzałam opakowanie Lexative - środka na zaparcia reklamowanego w telewizji. Inni najwyraźniej też to zauważyli. Cała klasa wybuchła ogromnym śmiechem, a profesor Charms czerwony jak burak, próbował bezskutecznie posprzątać swoje rzeczy z podłogi. Rozejrzałam się szybko po klasie, nikt nie wyrażał choćby cienia współczucia, wszyscy śmiali się, trzymając za brzuchy. W napadzie dzikiej odwagi wstałam z miejsca i pospieszyłam na środek klasy. Pozbierałam porozrzucane kartki i podałam je panu Charmsowi i wróciłam na miejsce. Reszta klasy ucichła. Gdy siedziałam już wygodnie na krześle pod oknem, podszedł do mnie jakiś niski chłopak. Zaskoczona podskoczyłam o kilka centymetrów w górę. Chłopiec nic sobie z tego nie robiąc zaczął do mnie nadawać niezwykle szybko, aż trudno było go zrozumieć. - To ty jesteś ta nowa, Carmen ? - nie czekał na odpowiedź. - Ja jestem Ben, miło cię poznać. Chciałem się tylko upewnić czy plotka, że uderzyłaś Dextera jest prawdziwa. 
Myślę gorączkowo. Dexter, Dexter ... nie znam. Ale chwila, uderzyłam dzisiaj rano tego gościa z okularami na dziedzińcu. - To ten w okularach i z twarzą jak ... - zaczęłam udawać, że skrobię ser jak... - mysz - dokończyłam drapiąc się w głowę. Co mi do głowy strzeliło, żeby udawać mysz. Widzę jak kąciki ust Bena niebezpiecznie drżą, po chwili łapie się za lekko wystający brzuch i szczerze się śmieję w jego oczach szklą się łzy. - Teraz to mnie rozbawiłaś. Twarz jak mysz, ha ha. I ta twoja mina. - opanował się i spojrzał na mnie. - Wiesz co? - znowu nie czekał na odpowiedź, chyba się do tego przyzwyczajam. - Jesteś świetną aktorką. - zakończył dramatycznie siląc się na poważny ton. Teraz razem wybuchnęliśmy śmiechem. - Ale ja mówię serio ! - dodał jeszcze Ben i  szybko usiadł na miejsce koło mnie bo nauczyciel już nieźle poirytowany stukał wskaźnikiem w tablicę. Ben ściszył głos i ponownie zapytał - Czyli to byłaś jednak ty ? Nie pomyślałbym, ty taka wątła i koścista. - uśmiechnęłam się na te słowa. - Wcale nie jestem wątła ani koścista - udałam oburzenie i wymierzyłam mu kuksańca. Polubiłam Bena, biologia zleciała mi jeszcze szybciej. Gdy rozbrzmiał dzwonek razem z Nancy i Benem ruszyłam na stołówkę. Byli szczerze przeciwni przyłączeniu się do elity, gdzie miejsce dla mnie trzymał Andy. Ostatecznie postanowiłam nie wystawiać nowych kolegów do wiatru i razem z nimi usiadłam przy stoliku na końcu sali. Dzisiaj na lunch serwowali makaron ze szpinakiem. Ochyda ! Próbując oddzielić kluski od zielonego świństwa nie zauważyłam jak Andy wstaje od swojego stolika i kroczy w moim kierunku. - Carmen ! Gdzie ty się podziewasz, nie mogłaś znaleźć naszego stolika ? Przecież obiecałem, że zajmę ci miejsce. - zauważyłam, że jest zawiedziony tym, że wybrałam "Nudziarzy" zamiast jego. - Przepraszam Andy, ale nie chciałam zostawiać kolegów. To jest Nancy a to... Ben. - mówię wskazując ręką na niezwykle spiętych towarzyszy. Widocznie nigdy wcześniej nikt z "Rozgrywających" nie ośmielił się do nich zagadać - pomyślałam. - A... Rozumiem. Miło was poznać. - uśmiech Andy'iego zbladł. - W takim razie widzimy się jutro w drodze do szkoły, tak ? - zapytał z nadzieją. - Jasne, cześć Andy ! - rzuciłam na odchodnym. Miałam dziwne uczucie, że odmawiając Andy'iemu - ranię go. Nie czułam się z tym dobrze. Mogłam się tylko pocieszać myślą, że gdybym wybrała jego stolik Nancy i Benowi byłoby smutno, a wtedy chodziłoby o dobro dwóch osób nie jednej. Uspokojona zaczęłam rzuć makaron. Ben i Nancy dawno już skończyli swoją porcję i teraz przyglądali mi się badawczo. - Co?! - zapytałam zniecierpliwiona. - Nic, nic - odpowiedzieli szybko zgodnym chórem. Zauważyłam jednak, że coś jest nie tak. Wyglądali jakby powstrzymywali się od śmiechu. - Nie, na serio o co wam chodzi ? - zapytałam po chwili. Chwilę milczeli, ale Nancy postanowiła coś mi wyjaśnić. - Ten Andy... ty go znasz ? - nie czekała na odpowiedź, widocznie jest podobna do Bena- pomyślałam. - A wiesz, że to jeden z najpopularniejszych chłopców w całej szkole i ... myślę, że wpadłaś mu w oko. - dodała nieśmiało. - Co ty ? Andy? W życiu. On najwyraźniej kocha się w swoim odbiciu, ale przyznaję- jest miły. Poznałam go dzisiaj przed szkołą, wspaniałomyślnie uratował mnie przed zabłądzeniem w lesie... tak, prawdziwy dżentelmen - zakończyłam z sarkazmem. Zabrzmiał dzwonek, cała stołówka zaczęła powoli się wyludniać. Aby się nie spóźnić na geografię ruszyliśmy za resztą rozwrzeszczanego tłumu. Na lekcji pani Sanders kazała mi usiąść obok tlenionej blondyny o wielkim zadartym nosie. Popatrzyła się na mnie z góry i nie pisnęła choćby słowem. Postanowiłam, że dzisiejszy dzień będzie dniem "serdecznej Carmen". I choć blondyna nie wykazywała chęci poznania się ze mną wyciągnęłam do niej rękę i powiedziałam - Cześć, Carmen jestem. 
Szkarada popatrzyła na mnie z politowaniem układając brwi w kształt błyskawicy, ale podała rękę, choć niechętnie i powiedziała, żując głośno gumę - Amanda. I odsunęła się ode mnie nadmuchując balon, który rozbił się z hukiem. Pani Sanders odwróciła się nagle od tablicy i uderzając głośno w katedrę krzyknęła - Panno Taylor, proszę wyrzucić tą gumę do śmietnika albo zaraz powie nam pani wszystko co wie na temat Brazylii na ocenę ! Amanda leniwie podniosła się z krzesła i zamiast do kosza wyrzuciła gumę prosto do torebki pani Sanders, tak, żeby ona tego nie zauważyła. Klasa wybuchła śmiechem. Pani Sanders zdezorientowana zaczęłam nerwowo przyglądać się swojej marynarce, szukając jakichś defektów. - Z czego się śmiejecie ? - zapytała zdenerwowana oblewając się rumieńcem. Klasa ucichła, a Amanda wróciła do ławki. Nagle pani Sanders nabrała podejrzeń. - Taylor, uwierz nie chcesz mnie wyprowadzić z równowagi. Przestań wreszcie pajacować i skup się na lekcji, proszę cię. Amanda uśmiechnęła się krzywo. - Ale ja nic nie zrobiłam - powiedziała niczym niewiniątko. 
Nauczycielka tylko przewróciła oczami i zaczęła opowiadać o gospodarce Brazylii. Niespodziewanie Amanda szturchnęła mnie łokciem, dzięki czemu wyjechałam za kartkę na której notowałam słowa nauczycielki. Nieźle mnie tym wkurzyła, wiedziałam, że zrobiła to specjalnie. - Hej ! - krzyknęłam - Czego ode mnie chcesz? Amanda uśmiechnęła się złowieszczo i ściągnęła brwi. - Nic, nic - potrząsnęła szybko głową, po czym dodała głośniej - Tylko masz odwalić się od mojego chłopaka. Bo jak nie, porozmawiamy sobie inaczej.
Nic nie rozumiałam. Czyli Andy jest jej chłopakiem ? Nie miałam o tym pojęcia. - Słuchaj jeśli masz na myśli Andy'iego nie musisz się o nic martwić, on mnie nie interesuje. - powiedziałam siląc się na obojętny ton, choć w środku wszystko we mnie wrzało. Jakim prawem ona się tak do mnie odzywa, przecież ja i Andy jesteśmy tylko kolegami, rozmawiamy tylko razem. W końcu dopiero dziś się poznaliśmy. Wredna, zazdrosna zołza. Popsuła mi humor. Dzięki blondyno ! Humor nieco mi się poprawił gdy nadeszła kolejna lekcja- W-f. Dziś wspólnie z grupą chłopców biegaliśmy na bieżni. Razem z Nancy i Benem truchtaliśmy sobie powoli za resztą klasy, gdy opowiedziałam im o reakcji Amandy. Nie byli tym zaskoczeni, powiedzieli, że za Andym ugania się cała masa dziewczyn. Jakoś nie poczułam się przez to lepiej. Dzień był wyjątkowo ciepły, więc gdy skończyła się lekcja szybko wskoczyliśmy pod prysznice. I tak zakończył się mój pierwszy dzień szkoły. W sumie nie było tak źle, jestem pozytywnie zaskoczona !



Poznać nieznajomego to sztuka.


Rozdział II

Usłyszałam nagły świst, jakby przelatującego z niezwykłą prędkością ptaka. Dźwięk coraz bardziej się nasilał. I gdy był już bardzo blisko wystraszona podniosłam wzrok. Przede mną nie było nikogo, tajemniczy dźwięk ucichł, ale gdy odwróciłam głowę w przeciwną stronę ze ściśniętym sercem zauważyłam, że ktoś ku mnie biegnie. Nie zastanawiając się długo rzuciłam się przed siebie, gubiąc ulubioną bransoletkę. Co chwila zerkając za siebie biegłam wciąż dalej ze łzami w oczach. Zaczęłam gorączkowo myśleć, gdzie by tu się schować, gdy usłyszałam za sobą męski głos. 
- Stój, proszę ! Nie chcę ci zrobić nic złego.
I już po chwili jego głośne kroki ucichły. Przebiegłam jeszcze kilka kroków, dla własnego bezpieczeństwa i także się zatrzymałam. Odwróciłam się przodem do mojego napastnika. Stał tak przede mną z głupkowatych uśmieszkiem. Był bardzo wysoki, miał jasne poskręcane na wszystkie strony włosy, na sobie miał wytarte jeansy i T-shirt z logo AC/DC. 
- Nie chciałem cię przestraszyć. Pomyślałem tylko, że możesz potrzebować pomocy. Tak rozglądałaś się wszędzie i wyglądałaś na zagubioną. - powiedział nieznajomy po czym wyciągnął rękę w moją stronę i dodał - Jestem Andy.
Popatrzyłam na niego podejrzliwie i powoli podniosłam rękę. I jeszcze zanim mu ją podałam usłyszałam w głowie pewien piękny, troskliwy głos "On nie jest tym za kogo się podaję. Nie ufaj mu". Odskoczyłam gwałtownie jakby oparzona niewidzialnym ogniem. Andy popatrzył na mnie tak jakbym była jakimś świrem. Może i ma rację - pomyślałam. Bo kto normalny słyszy głosy w swojej głowie ? Nikt, to wiem na sto procent. Aby wszystkiego nie zepsuć szybko potrząsnęłam głową i rzekłam - Andy, tak ? Ja nazywam się Carmen. Przepraszam, że tak zareagowałam po prostu nie ufam nieznajomym. - miałam nadzieję, że to kupi. Nie myliłam się. Już po chwili na jego twarz powrócił ten krzywy uśmiech. Wpatrywał się we mnie z największym zainteresowaniem, oczy mu błyszczały. Po jakimś czasie uświadomił sobie, że mnie tym peszy i podjął pewien temat. 
- Czy ty przypadkiem nie zmierzasz do szkoły ? Bo ja właściwie się trochę śpieszę i no wiesz nie chcę się spóźnić już pierwszego dnia, mama by mnie chyba udusiła. - śmiejąc się zaczął szybciej iść. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że go już przy mnie nie ma i ruszyłam szybko za nim. 
- Tak, idę do szkoły. Czyli w takim razie będziemy chodzili tam razem. Chyba, że... nie chcesz lub w tym mieście jest jeszcze jakieś liceum. - powiedziałam siląc się na zdawkowy ton. Bardzo to rozśmieszyło Andy'ego. 
- Nie rozśmieszaj mnie, przecież dobrze wiesz, że w Marblehead jest tylko jedno liceum. - powiedział lekko wytrącony z równowagi.
- Nie, naprawdę nic nie wiem. Przeprowadziłam się tutaj kilka tygodni temu, nie jestem nawet do końca rozpakowana. Do dziś dnia nie miałam pojęcia do jakiej szkoły idę. Mama mnie wspaniałomyślnie zapisała.
- Mnie też zapisali rodzice. Mi nie chciało się wysilać. - powiedział po czym puścił do mnie oko - Chyba jednak coś nas łączy. A skąd jesteś ? - zapytał Andy.
- Z Bostonu. Tak przy okazji piękne miasto, ale nie dla mnie. - rzekłam siląc się na obojętny ton. Dobrze wiedziałam jaka będzie reakcja Andy'iego.
- Boston ? Wow ! To ty miastowa, a to dlatego tak zadzierasz nosa i nie podałaś mi ręki. Nie ładnie. - nie myliłam się.
- Przecież wyjaśniłam ci, że nie ufam obcym. Myślałam, że to temat zamknięty. - powiedziałam po czym zrobiłam minę obrażonego dziecka.
- Tak, tak... Nie myślisz chyba, że ci uwierzę. - bucnął mnie lekko w biodro - No ale dobrze, nie będę do tego wracać. Masz moje słowo.


Seb im się przyglądał. Stał za drzewem, niezauważony. To on przebiegł tak blisko Carmen. Miał ją zagadać, gdy pojawił się ten dupek Andy. Jak on go nienawidził. Zawsze podrywa wszystkie dziewczyny w okolicy, ale chodzi mu tylko o jedno. Sebowi, ktoś taki jak on nigdy nie zamydli oczu. Chłopak dalej im się przyglądał, gdy odchodzili leśną drogą.





niedziela, 28 lipca 2013

Od tego dnia wszystko się zaczęło.


Rozdział I

Z zarośli zaczęli powoli i bezszelestnie wychylać się mężczyźni - w zasadzie jeszcze młodzieńcy o ponurych minach i krzaczastych brwiach zwężonych groźnie. Przestraszona, cofnęłam się kilka kroków w tył. Mój manewr okazał się ogromnym błędem, potknęłam się o wystający korzeń jakiegoś sędziwego drzewa. Było już za późno na ucieczkę, straszne twarze chyliły się ku mnie. Błyskały ich oczy, a ja zwinięta w kłębek czekałam na ostateczny cios. Czekałam i czekałam, a ból nie nadchodził. Przez pierwszą chwilę pomyślałam, że już umarłam i ciekawa czy trafiłam do nieba czy do piekła, otworzyłam oczy. Ciemny cmentarz zniknął, a jego dawne miejsce zajmował teraz mój mały pokój pochłonięty w ciemności. Odrzuciłam kołdrę i zerknęłam na zegarek. 4:07. Kto by się tego spodziewał? Na pewno nie ja. I to w pierwszy dzień szkoły. Czemu mi to robisz Boże, kolejny dzień mam być niewyspana ? Nie zmrużyłam oka od tygodni, ale nie jest to mój największy problem. Ważniejszy jest ON, ukryty w ciemności. Codziennie mnie nawiedza, a ja... nie mam pojęcia co robić. Nie wiem co mam myśleć. Z jednej strony panicznie boję się mojego prześladowcy z drugiej zaś obsesyjnie go pożądam. Moja podświadomość z całą pewnością specjalnie podrzuca mi te sny. 

Carmen podobne myśli nawiedzały przez resztę nocy. Gdy o siódmej rano zadzwonił jej budzik nawet go nie usłyszała. Kilka minut później do pokoju wpada rozwrzeszczana Holly, młodsza siostra Carmen. Zaczyna skakać po łóżku i piać jak prawdziwy kogut. Carmen uważa, że mała ma niezwykły talent. Nie tylko do naśladowania różnych odgłosów, ale także do aktorstwa. Holly uwielbiała występy na scenie, wcieliła się już w rolę Kopsiuszka, Królewny Śnieżki i Juli z romansu Szekspira. Zawsze gra główne role. Rodzice są z niej dumni. Nie to co Carmen, która ciągle wdaje się w bójki, dostaje słabe stopnie i wagaruje. Z niej nikt nigdy nie był dumny. Wierzcie mi lub nie, ale Carmen od dłuższego czasu planuje ucieczkę. Nie chcę zostać w domu, czuję, że tu nie pasuję. I ma rację. Ale o tym dowiecie się w swoim czasie.

Przetarłam oczy, wypchnęłam protestującą siostrę za drzwi i zaczęłam się ubierać. Nie obchodziło mnie co pomyślą o mnie w pierwszy dzień szkoły. Równie dobrze mogę iść do szkoły w dresach, ale wówczas dyrekcja powiadomiłaby rodziców. A tego zdecydowanie nie pragnę. Jestem typowym outsaiderem, nie potrzebuję niczego i nikogo. Kocham samotność. Już za miesiąc skończę 16 lat i będę mogła się stąd wynieść. Jak na razie muszę zgrywać grzeczną córcie. Gdy narzuciłam na siebie moją ukochaną czarną bluzę i chwyciłam plecak, zbiegłam na dół, gdzie czekała na mnie niezwykle podekscytowana matka.                               - Dzień dobry córciu ! - zawołała na progu - zrobiłam dla ciebie pyszne śniadanie, naleśniki, jak lubisz. Proszę cię zjedz je zanim wyjdziesz. Pamiętaj dzisiaj wyjątkowy dzień... - zakończyła z iście diabelnym uśmiechem. 
- Nie, dziękuję mamo. Jak wiesz jestem na diecie - powiedziałam odwzajemniając jej uśmiech - Daj je Holly, ja i tak jestem spóźniona. 

To powiedziawszy Cameron szybko opuściła dom, nie zważając na protesty zatroskanej mamy. Dziewczyna ostatnimi czasy dużo schudła. "Jeszcze kilka kilogramów i popadnie w anoreksję" - zawsze mawiał jej nadopiekuńczy ojciec. Na to Cameron zwykła odpowiadać: "Tatusiu, nie masz się co martwić. Chudnę bo ćwiczę, przecież wiesz..." i klepała ojca po ramieniu. Dość ma tych naleśników, przez nie brzuch pęcznieję, a obwód bioder powiększa się o kilka centymetrów. Po prostu to czuła. Odsuwając od siebie ponure myśli ruszyła leśną drogą "prosto" do Marblehead High School.


Tak naprawdę, nie wiem dlaczego idę tędy do szkoły. Zdecydowanie szybciej byłoby przez Pleasant Street. Dumałam tak przez dłuższą chwilę i doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej nie miałam ochoty spotkać się przypadkiem z jakimkolwiek człowiekiem. Czasami nie pojmuję swojego umysłu. Jestem strasznym dziwakiem, jak można aż tak obsesyjnie unikać ludzi? Mogę się tylko pocieszać tym, że z lasami łączy mnie szczególna więź, Czuję do nich sentyment. Na tym plusy się kończą... Jezu, i jeszcze ta szkoła. Przede mną całe trzy nieskończenie długie lata. A żeby tego było mało, śnią mi się koszmary i to codziennie. Dlaczego ja? Pytam się wiecznie. Dlaczego nie kto inny musi mieć takie okropne sny? Dostaję przez nie szału. Niedługo wyląduję w psychiatryku, wiem o tym. Nikt nie zamydli mi oczu, jestem chora. Bo komu normalnemu co dzień śni się tan sam chłopiec, którego nigdy nie widział? Nikomu - taka jest właśnie odpowiedź. I dobrze o tym wiem. Może mam coś poprzewracane w głowie i wciąż marzę o seksownym brunecie? Tak to może być prawda. I tego się obawiam. Miłości. Nawet to słowo ledwo przechodzi mi przez gardło. Miłość, chłopcy i randki to nie dla mnie, jak już mówiłam jestem typowym odludkiem i dobrze mi z tym. Teraz jednak powinnam na chwilę zapomnieć o tych snach i skupić się na rzeczywistości, bo chyba zgubiłam drogę do szkoły. Gdzie ja w ogóle jestem ?


Zza drzew Carmen ktoś się przyglądał i to od dłuższego czasu. Nazywali go Seb. Nie był taki jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Miał swoje powody... Sam się wychował, wiele lat temu porzucony przez własną matkę. Ma jednak pewno zadanie, które musi wypełnić. A mianowicie - Zabić Carmen !

Usłyszałam za sobą cichy, jakby odległy trzask łamanych gałęzi. Szybko obróciłam głowę, ale nie ujrzałam na dróżce niczego prócz kilku szpaków pijących z kałuży. Bez zastanowienia i wszelkich podejrzliwości ruszyłam dalej przed siebie, coraz bardziej martwiąc się, że pomyliłam drogę.






Elegant Rose - Working In Background