wtorek, 20 sierpnia 2013

Płonąca karteczka.

Rozdział XII

Nad ranem budzik przerwał mój słodki, codziennie powtarzający się sen. Stanley'a już przy mnie nie było. Widocznie zgłodniał i zszedł do kuchni. Poszłam do łazienki wziąć prysznic, dziś miałam dość dużo czasu, ponieważ obudziłam się wraz z dzwonkiem budzika. Otulona ręcznikiem zbiegłam na dół po coś do jedzenia. Wyciągnęłam z lodówki jogurt z ziarnami zbóż i usiadłam obok taty, który mnie totalnie zignorował. Nie wystawił nawet głowy znad gazety. Pewnie obraził się na mnie i na mamę, że nic mu nie powiedziałyśmy o moich wagarach, a on musiał dowiadywać się wszystkiego od osób trzecich. Dobrze to rozumiałam, ale kiedy on coś przede mną ukrywa, to już jest dobrze, tak? Oj nie tatuśku, jak ty się do mnie nie odzywasz to ja będę milczeć wraz z tobą, jak grób. Miałam dosyć humorów taty i jego gry w podchody. Chwilę później dołączyła do nas mama z Holly, zapadła niezręczna cisza. A niech mnie, idę na górę. Wyrzuciłam puste opakowanie do kosza i przeskakując co drugi schodek znalazłam się na piętrze. Zdziwił mnie widok otwartego okna, przecież ja zostawiłam je zamknięte... 
- Holly! Kto ci pozwolił wleźć do mojego pokoju?! - krzyknęłam, wybiegając na korytarz.
- Nie byłam dzisiaj w twoim pokoju, o co ci chodzi?! - odkrzyknęła Holly z dołu.
- Jak nie ty, to kto otworzył moje okno? ... Mamo?!
- Uspokuj się Carmen, nikt nie wchodził do twojego pokoju, pewnie sama je otworzyłaś i nie pamiętasz! - krzyknęła mama, w jej głosie wyraźnie pobrzmiewała irytacja.
Kłamcy, wszyscy kłamią jak z nut. Ale zaraz... co to za karteczka, na pewno nie moja. Usiadłam na łóżku i odczytałam krótkie, napisane skośnie zdanie.

Widzimy się w poniedziałek o północy na głównym cmentarzu. Nie spóźnij się ! Seb.

Serce podskoczyło mi do krtani. Seb... Czy to naprawdę on? Czyli nie da mi jednak o sobie zapomnieć... co za ulga. Wyciągnęłam z szuflady biurka małą, czerwoną zapalniczkę. Podpaliłam karteczkę i przyglądałam się jak płonie mi w rękach. Na koniec zamiotłam popiół z podłogi i zamknęłam okno. Szybko przywróciłam się do porządku, pomalowałam oczy brązowym cieniem i pociągnęłam usta różowym błyszczykiem. Dzisiejszy poranek był niezwykle ciepły, założyłam więc białą koszulkę na ramiączkach i krótkie granatowe spodenki. Przy wyjściu trzasnęłam drzwiami informując rodziców, że wychodzę, nie chciałam przecież z nimi gadać. Gdy minęłam Village Street na skraju lasku ujrzałam zniecierpliwionego Andy'iego.
- No wreszcie jesteś, już chciałem iść sam. Dlaczego nie było cię wczoraj w szkole? Czekałem tu jak głupek, prawie się przez ciebie spóźniłem - nawijał Andy niemal na jednym wydechu.

Ruszyliśmy razem przez las gdy ja zaczęłam mu wszystko tłumaczyć. Jak przewidywałam nie chciał mi uwierzyć. Zrobił obrażoną minę i przez jakiś czas nie odzywał się ani słowem. Niczemu nie byłam winna, to ja jestem pokrzywdzona w całej tej sytuacji, mówiłam przecież prawdę, to on zachowywał się jak ostatni palant. Chciał milczeć to niech milczy choćby do końca świata, mi to nic nie robi. Powoli zaczęłam żałować, że nie ma przy mnie Sebastiana. Przez cały poranek dusiłam w sobie emocję, ale teraz miałam ochotę krzyczeć. Czyż to nie piękne?! Najwspanialszy chłopak na świcie chcę się ze mną spotkać? To jest wprost niewiarygodne. Nie zdążyłam się jednak dość długo nacieszyć ciszą. Po kilku metrach moje rozmyślania przerwał Andy widocznie zmęczony milczeniem.
- Przepraszam, że tak zareagowałem. Powinienem ci wierzyć, bo jeśli mówisz mi, że zaspałaś to na pewno tak było... W ogóle dlaczego miałabyś mnie zbywać? - zakończył śmiejąc się cicho. No jasne! Jak ja - Carmen - zwykła dziewczyna miałabym zbywać takiego cudownego faceta jak Andy? Przecież to jest nie do przyjęcia - przynajmniej on tak twierdził.
- No jasne, że mówię prawdę. Dobrze, że to w końcu zrozumiałeś. 
- Tak z czystej ciekawości, co zamierzasz robić z twoją koleżanką z Bostonu? Nie ma tu zbyt wiele rozrywek, na pewno nie chcesz pójść z nami do Toma? Tak wiem, że idziecie do kina, ale seans trwa maksymalnie dwie godziny, a co potem? - zapytał Andy uśmiechając się szeroko. Ten facet naprawdę zaczyna mnie już wkurzać. Nic mu do tego, będę sobie robiła co będę chciała. On nigdy nie zmusi mnie, żebym poszła z nim na tę imprezę. Chyba, że w innym życiu.
- Posłuchaj mnie uważnie! - tu zatrzymałam się - Ani ja, ani Nikki, a już na pewno nie Nancy nie mamy ochoty iść do tego Toma - za każdym razem, gdy powtarzałam słowo "ani" dziubałam Andy'iego w pierś, może wreszcie coś trafi do jego pustej mózgownicy - Ale jak chcesz wiedzieć, wybieramy się wszystkie na plażę... - powiedziałam jeszcze, stwierdzając, że za bardzo się zapędziłam. Powinnam poćwiczyć nad stanowczością...
- Hola, hola nie denerwuj się tak skarbie. Ja tylko się grzecznie pytałem. Tak więc plaża? To postanowione? - zapytał z miną debila. Miałam już jego po dziurki w nosie.
- TAK! Na pewno! Ostatni raz ci to powtarzam, jeszcze raz zapytasz i nie ręczę za siebie. - w tym momencie pogroziłam mu pięścią.
- Okay, spokojnie, już się zamykam... - na szczęście byliśmy pod szkołą. Andy pomachał mi ręką na pożegnanie i dołączył do swoich kolegów z drużyny futbolowej.
Odetchnęłam z ulgą po czym skierowałam się w stronę drzwi. Pod klasą historii czekała na mnie Nancy, miło z jej strony. Dzisiaj na pewno mnie znienawidzi. Przez resztę lekcji prawie się nie odzywałam, wciąż myślała o wiadomości, którą zastawił mi Sebastian. Dlaczego on chcę się ze mną spotkać? Za żadne skarby nie mogłam tego pojąć. Dlaczego w takim razie zostawił mnie wtedy w lesie całkiem samą?! To się nie mieściło w głowie. I no cóż ... choć nie chcę się przyznawać, bardzo cieszę się, że wreszcie go zobaczę. Już powoli nie wytrzymywałam, nie potrafiłam o nim nie myśleć. Sebastian zaprzątał każdą komórkę mojego umysłu. Na biologii dostałam przez niego D z niezapowiedzianej kartkówki. Nienawidzę genetyki, choć samą biologię owszem. Po lekcjach do domu odwiozła mnie Nancy swoim zielonym garbuskiem. Ta dziewczyna naprawdę uwielbia zielony... i to mnie trochę przeraża. Ale no cóż, dzięki niej przynajmniej nie musiałam szwędać się po lesie i martwić, że przez przypadek trafię na jakiegoś lisa z wścieklizną. Tym razem uprzedziłam wcześniej Andy'ego, że z nim nie wracam, więc mam nadzieję, że znowu się nie obrazi. A zresztą, niech robi co chce. Zachowuje się jak mały rozkapryszony dzieciak. Po powrocie do domu rzuciłam się zmęczona na łóżko i momentalnie zasnęłam. Zgadnijcie kto mi się śnił? Tak, no któż, że inny... mój aniołek, a raczej diabełek...

Carmen nie zachowuję się podczas snu jak zwyczajny człowiek. Nie śpi w łóżku nakryta kołdrą i nie przewraca się z boku na bok co jakieś pół godziny. Organizm Carmen tego nie znosi. Już od małego dziewczyna lunatykowała. Jej rodzice o niczym nie mają pojęcia, raz, może dwa podczas jej spacerów widział ją jakiś bury kot, ale to wszyscy świadkowie. Sama Carmen także nie ma o tym pojęcia. Dziewczyna nie zachowuję się także jak prawdziwy lunatyk, nie przewraca się o dywan, nie straszne jej schody, a nawet odległość z drugiego piętra do ziemi. Podczas "snu" jest bardziej zwinna i gibka niż po przebudzeniu. Tej nocy nieświadomie wkroczyła w las. Jej stopy miękko zapadały się w zgniłe liście i mech. Las pachniał przepięknie, trochę żywicą trochę lawendą. Carmen zmierzała wprost do wnętrza puszczy. Po kilkunastu minutach spaceru z zamkniętymi oczami była na miejscu. Przed nią rozpościerała się ogromna polana jasno oświetlona blaskiem księżyca. Dziewczyna usiadła na powalonym drzewie i czekała. "Ale na co? Na kogo?" - chcielibyście pewnie zapytać. Czekała na swojego anioła. Upa
dłego anioła. Nie był nim Sebastian, nie myślcie sobie, pod zasłoną nocy krył się Andy. Jak co noc od przyjazdu Carmen czekał tu na nią. Ten młodzieniec miał niezwykły dar przekonywania. Cokolwiek powiedział Carmen ona robiła to, całkowicie nieświadomie. Tej nocy Andy miał dla niej kolejne zadanie. Dowiedział się już, że Seb poprosił ją o spotkanie. Rozkazał jej go zabić! Nie było odwrotu, wszystko kończyło się lub zaczynało na tej polanie... to wypełni się w poniedziałek na opuszczonym cmentarzu.





Elegant Rose - Working In Background