niedziela, 28 lipca 2013

Od tego dnia wszystko się zaczęło.


Rozdział I

Z zarośli zaczęli powoli i bezszelestnie wychylać się mężczyźni - w zasadzie jeszcze młodzieńcy o ponurych minach i krzaczastych brwiach zwężonych groźnie. Przestraszona, cofnęłam się kilka kroków w tył. Mój manewr okazał się ogromnym błędem, potknęłam się o wystający korzeń jakiegoś sędziwego drzewa. Było już za późno na ucieczkę, straszne twarze chyliły się ku mnie. Błyskały ich oczy, a ja zwinięta w kłębek czekałam na ostateczny cios. Czekałam i czekałam, a ból nie nadchodził. Przez pierwszą chwilę pomyślałam, że już umarłam i ciekawa czy trafiłam do nieba czy do piekła, otworzyłam oczy. Ciemny cmentarz zniknął, a jego dawne miejsce zajmował teraz mój mały pokój pochłonięty w ciemności. Odrzuciłam kołdrę i zerknęłam na zegarek. 4:07. Kto by się tego spodziewał? Na pewno nie ja. I to w pierwszy dzień szkoły. Czemu mi to robisz Boże, kolejny dzień mam być niewyspana ? Nie zmrużyłam oka od tygodni, ale nie jest to mój największy problem. Ważniejszy jest ON, ukryty w ciemności. Codziennie mnie nawiedza, a ja... nie mam pojęcia co robić. Nie wiem co mam myśleć. Z jednej strony panicznie boję się mojego prześladowcy z drugiej zaś obsesyjnie go pożądam. Moja podświadomość z całą pewnością specjalnie podrzuca mi te sny. 

Carmen podobne myśli nawiedzały przez resztę nocy. Gdy o siódmej rano zadzwonił jej budzik nawet go nie usłyszała. Kilka minut później do pokoju wpada rozwrzeszczana Holly, młodsza siostra Carmen. Zaczyna skakać po łóżku i piać jak prawdziwy kogut. Carmen uważa, że mała ma niezwykły talent. Nie tylko do naśladowania różnych odgłosów, ale także do aktorstwa. Holly uwielbiała występy na scenie, wcieliła się już w rolę Kopsiuszka, Królewny Śnieżki i Juli z romansu Szekspira. Zawsze gra główne role. Rodzice są z niej dumni. Nie to co Carmen, która ciągle wdaje się w bójki, dostaje słabe stopnie i wagaruje. Z niej nikt nigdy nie był dumny. Wierzcie mi lub nie, ale Carmen od dłuższego czasu planuje ucieczkę. Nie chcę zostać w domu, czuję, że tu nie pasuję. I ma rację. Ale o tym dowiecie się w swoim czasie.

Przetarłam oczy, wypchnęłam protestującą siostrę za drzwi i zaczęłam się ubierać. Nie obchodziło mnie co pomyślą o mnie w pierwszy dzień szkoły. Równie dobrze mogę iść do szkoły w dresach, ale wówczas dyrekcja powiadomiłaby rodziców. A tego zdecydowanie nie pragnę. Jestem typowym outsaiderem, nie potrzebuję niczego i nikogo. Kocham samotność. Już za miesiąc skończę 16 lat i będę mogła się stąd wynieść. Jak na razie muszę zgrywać grzeczną córcie. Gdy narzuciłam na siebie moją ukochaną czarną bluzę i chwyciłam plecak, zbiegłam na dół, gdzie czekała na mnie niezwykle podekscytowana matka.                               - Dzień dobry córciu ! - zawołała na progu - zrobiłam dla ciebie pyszne śniadanie, naleśniki, jak lubisz. Proszę cię zjedz je zanim wyjdziesz. Pamiętaj dzisiaj wyjątkowy dzień... - zakończyła z iście diabelnym uśmiechem. 
- Nie, dziękuję mamo. Jak wiesz jestem na diecie - powiedziałam odwzajemniając jej uśmiech - Daj je Holly, ja i tak jestem spóźniona. 

To powiedziawszy Cameron szybko opuściła dom, nie zważając na protesty zatroskanej mamy. Dziewczyna ostatnimi czasy dużo schudła. "Jeszcze kilka kilogramów i popadnie w anoreksję" - zawsze mawiał jej nadopiekuńczy ojciec. Na to Cameron zwykła odpowiadać: "Tatusiu, nie masz się co martwić. Chudnę bo ćwiczę, przecież wiesz..." i klepała ojca po ramieniu. Dość ma tych naleśników, przez nie brzuch pęcznieję, a obwód bioder powiększa się o kilka centymetrów. Po prostu to czuła. Odsuwając od siebie ponure myśli ruszyła leśną drogą "prosto" do Marblehead High School.


Tak naprawdę, nie wiem dlaczego idę tędy do szkoły. Zdecydowanie szybciej byłoby przez Pleasant Street. Dumałam tak przez dłuższą chwilę i doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej nie miałam ochoty spotkać się przypadkiem z jakimkolwiek człowiekiem. Czasami nie pojmuję swojego umysłu. Jestem strasznym dziwakiem, jak można aż tak obsesyjnie unikać ludzi? Mogę się tylko pocieszać tym, że z lasami łączy mnie szczególna więź, Czuję do nich sentyment. Na tym plusy się kończą... Jezu, i jeszcze ta szkoła. Przede mną całe trzy nieskończenie długie lata. A żeby tego było mało, śnią mi się koszmary i to codziennie. Dlaczego ja? Pytam się wiecznie. Dlaczego nie kto inny musi mieć takie okropne sny? Dostaję przez nie szału. Niedługo wyląduję w psychiatryku, wiem o tym. Nikt nie zamydli mi oczu, jestem chora. Bo komu normalnemu co dzień śni się tan sam chłopiec, którego nigdy nie widział? Nikomu - taka jest właśnie odpowiedź. I dobrze o tym wiem. Może mam coś poprzewracane w głowie i wciąż marzę o seksownym brunecie? Tak to może być prawda. I tego się obawiam. Miłości. Nawet to słowo ledwo przechodzi mi przez gardło. Miłość, chłopcy i randki to nie dla mnie, jak już mówiłam jestem typowym odludkiem i dobrze mi z tym. Teraz jednak powinnam na chwilę zapomnieć o tych snach i skupić się na rzeczywistości, bo chyba zgubiłam drogę do szkoły. Gdzie ja w ogóle jestem ?


Zza drzew Carmen ktoś się przyglądał i to od dłuższego czasu. Nazywali go Seb. Nie był taki jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Miał swoje powody... Sam się wychował, wiele lat temu porzucony przez własną matkę. Ma jednak pewno zadanie, które musi wypełnić. A mianowicie - Zabić Carmen !

Usłyszałam za sobą cichy, jakby odległy trzask łamanych gałęzi. Szybko obróciłam głowę, ale nie ujrzałam na dróżce niczego prócz kilku szpaków pijących z kałuży. Bez zastanowienia i wszelkich podejrzliwości ruszyłam dalej przed siebie, coraz bardziej martwiąc się, że pomyliłam drogę.






1 komentarz:

  1. Bardzo fajny początek, zastosowałaś ciekawy zabieg w mieszaniu dwóch rozdziajów narracji. Jest to dosyć trudne, a mimo to udało Ci się ładnie skomponować treść. Opowiadanie zaopowiada się bardzo interesująco, chętnie poczytam dalej. : )

    OdpowiedzUsuń

*** Dziękuję wszystkim za komentarze ***

Elegant Rose - Working In Background