wtorek, 20 sierpnia 2013

Płonąca karteczka.

Rozdział XII

Nad ranem budzik przerwał mój słodki, codziennie powtarzający się sen. Stanley'a już przy mnie nie było. Widocznie zgłodniał i zszedł do kuchni. Poszłam do łazienki wziąć prysznic, dziś miałam dość dużo czasu, ponieważ obudziłam się wraz z dzwonkiem budzika. Otulona ręcznikiem zbiegłam na dół po coś do jedzenia. Wyciągnęłam z lodówki jogurt z ziarnami zbóż i usiadłam obok taty, który mnie totalnie zignorował. Nie wystawił nawet głowy znad gazety. Pewnie obraził się na mnie i na mamę, że nic mu nie powiedziałyśmy o moich wagarach, a on musiał dowiadywać się wszystkiego od osób trzecich. Dobrze to rozumiałam, ale kiedy on coś przede mną ukrywa, to już jest dobrze, tak? Oj nie tatuśku, jak ty się do mnie nie odzywasz to ja będę milczeć wraz z tobą, jak grób. Miałam dosyć humorów taty i jego gry w podchody. Chwilę później dołączyła do nas mama z Holly, zapadła niezręczna cisza. A niech mnie, idę na górę. Wyrzuciłam puste opakowanie do kosza i przeskakując co drugi schodek znalazłam się na piętrze. Zdziwił mnie widok otwartego okna, przecież ja zostawiłam je zamknięte... 
- Holly! Kto ci pozwolił wleźć do mojego pokoju?! - krzyknęłam, wybiegając na korytarz.
- Nie byłam dzisiaj w twoim pokoju, o co ci chodzi?! - odkrzyknęła Holly z dołu.
- Jak nie ty, to kto otworzył moje okno? ... Mamo?!
- Uspokuj się Carmen, nikt nie wchodził do twojego pokoju, pewnie sama je otworzyłaś i nie pamiętasz! - krzyknęła mama, w jej głosie wyraźnie pobrzmiewała irytacja.
Kłamcy, wszyscy kłamią jak z nut. Ale zaraz... co to za karteczka, na pewno nie moja. Usiadłam na łóżku i odczytałam krótkie, napisane skośnie zdanie.

Widzimy się w poniedziałek o północy na głównym cmentarzu. Nie spóźnij się ! Seb.

Serce podskoczyło mi do krtani. Seb... Czy to naprawdę on? Czyli nie da mi jednak o sobie zapomnieć... co za ulga. Wyciągnęłam z szuflady biurka małą, czerwoną zapalniczkę. Podpaliłam karteczkę i przyglądałam się jak płonie mi w rękach. Na koniec zamiotłam popiół z podłogi i zamknęłam okno. Szybko przywróciłam się do porządku, pomalowałam oczy brązowym cieniem i pociągnęłam usta różowym błyszczykiem. Dzisiejszy poranek był niezwykle ciepły, założyłam więc białą koszulkę na ramiączkach i krótkie granatowe spodenki. Przy wyjściu trzasnęłam drzwiami informując rodziców, że wychodzę, nie chciałam przecież z nimi gadać. Gdy minęłam Village Street na skraju lasku ujrzałam zniecierpliwionego Andy'iego.
- No wreszcie jesteś, już chciałem iść sam. Dlaczego nie było cię wczoraj w szkole? Czekałem tu jak głupek, prawie się przez ciebie spóźniłem - nawijał Andy niemal na jednym wydechu.

Ruszyliśmy razem przez las gdy ja zaczęłam mu wszystko tłumaczyć. Jak przewidywałam nie chciał mi uwierzyć. Zrobił obrażoną minę i przez jakiś czas nie odzywał się ani słowem. Niczemu nie byłam winna, to ja jestem pokrzywdzona w całej tej sytuacji, mówiłam przecież prawdę, to on zachowywał się jak ostatni palant. Chciał milczeć to niech milczy choćby do końca świata, mi to nic nie robi. Powoli zaczęłam żałować, że nie ma przy mnie Sebastiana. Przez cały poranek dusiłam w sobie emocję, ale teraz miałam ochotę krzyczeć. Czyż to nie piękne?! Najwspanialszy chłopak na świcie chcę się ze mną spotkać? To jest wprost niewiarygodne. Nie zdążyłam się jednak dość długo nacieszyć ciszą. Po kilku metrach moje rozmyślania przerwał Andy widocznie zmęczony milczeniem.
- Przepraszam, że tak zareagowałem. Powinienem ci wierzyć, bo jeśli mówisz mi, że zaspałaś to na pewno tak było... W ogóle dlaczego miałabyś mnie zbywać? - zakończył śmiejąc się cicho. No jasne! Jak ja - Carmen - zwykła dziewczyna miałabym zbywać takiego cudownego faceta jak Andy? Przecież to jest nie do przyjęcia - przynajmniej on tak twierdził.
- No jasne, że mówię prawdę. Dobrze, że to w końcu zrozumiałeś. 
- Tak z czystej ciekawości, co zamierzasz robić z twoją koleżanką z Bostonu? Nie ma tu zbyt wiele rozrywek, na pewno nie chcesz pójść z nami do Toma? Tak wiem, że idziecie do kina, ale seans trwa maksymalnie dwie godziny, a co potem? - zapytał Andy uśmiechając się szeroko. Ten facet naprawdę zaczyna mnie już wkurzać. Nic mu do tego, będę sobie robiła co będę chciała. On nigdy nie zmusi mnie, żebym poszła z nim na tę imprezę. Chyba, że w innym życiu.
- Posłuchaj mnie uważnie! - tu zatrzymałam się - Ani ja, ani Nikki, a już na pewno nie Nancy nie mamy ochoty iść do tego Toma - za każdym razem, gdy powtarzałam słowo "ani" dziubałam Andy'iego w pierś, może wreszcie coś trafi do jego pustej mózgownicy - Ale jak chcesz wiedzieć, wybieramy się wszystkie na plażę... - powiedziałam jeszcze, stwierdzając, że za bardzo się zapędziłam. Powinnam poćwiczyć nad stanowczością...
- Hola, hola nie denerwuj się tak skarbie. Ja tylko się grzecznie pytałem. Tak więc plaża? To postanowione? - zapytał z miną debila. Miałam już jego po dziurki w nosie.
- TAK! Na pewno! Ostatni raz ci to powtarzam, jeszcze raz zapytasz i nie ręczę za siebie. - w tym momencie pogroziłam mu pięścią.
- Okay, spokojnie, już się zamykam... - na szczęście byliśmy pod szkołą. Andy pomachał mi ręką na pożegnanie i dołączył do swoich kolegów z drużyny futbolowej.
Odetchnęłam z ulgą po czym skierowałam się w stronę drzwi. Pod klasą historii czekała na mnie Nancy, miło z jej strony. Dzisiaj na pewno mnie znienawidzi. Przez resztę lekcji prawie się nie odzywałam, wciąż myślała o wiadomości, którą zastawił mi Sebastian. Dlaczego on chcę się ze mną spotkać? Za żadne skarby nie mogłam tego pojąć. Dlaczego w takim razie zostawił mnie wtedy w lesie całkiem samą?! To się nie mieściło w głowie. I no cóż ... choć nie chcę się przyznawać, bardzo cieszę się, że wreszcie go zobaczę. Już powoli nie wytrzymywałam, nie potrafiłam o nim nie myśleć. Sebastian zaprzątał każdą komórkę mojego umysłu. Na biologii dostałam przez niego D z niezapowiedzianej kartkówki. Nienawidzę genetyki, choć samą biologię owszem. Po lekcjach do domu odwiozła mnie Nancy swoim zielonym garbuskiem. Ta dziewczyna naprawdę uwielbia zielony... i to mnie trochę przeraża. Ale no cóż, dzięki niej przynajmniej nie musiałam szwędać się po lesie i martwić, że przez przypadek trafię na jakiegoś lisa z wścieklizną. Tym razem uprzedziłam wcześniej Andy'ego, że z nim nie wracam, więc mam nadzieję, że znowu się nie obrazi. A zresztą, niech robi co chce. Zachowuje się jak mały rozkapryszony dzieciak. Po powrocie do domu rzuciłam się zmęczona na łóżko i momentalnie zasnęłam. Zgadnijcie kto mi się śnił? Tak, no któż, że inny... mój aniołek, a raczej diabełek...

Carmen nie zachowuję się podczas snu jak zwyczajny człowiek. Nie śpi w łóżku nakryta kołdrą i nie przewraca się z boku na bok co jakieś pół godziny. Organizm Carmen tego nie znosi. Już od małego dziewczyna lunatykowała. Jej rodzice o niczym nie mają pojęcia, raz, może dwa podczas jej spacerów widział ją jakiś bury kot, ale to wszyscy świadkowie. Sama Carmen także nie ma o tym pojęcia. Dziewczyna nie zachowuję się także jak prawdziwy lunatyk, nie przewraca się o dywan, nie straszne jej schody, a nawet odległość z drugiego piętra do ziemi. Podczas "snu" jest bardziej zwinna i gibka niż po przebudzeniu. Tej nocy nieświadomie wkroczyła w las. Jej stopy miękko zapadały się w zgniłe liście i mech. Las pachniał przepięknie, trochę żywicą trochę lawendą. Carmen zmierzała wprost do wnętrza puszczy. Po kilkunastu minutach spaceru z zamkniętymi oczami była na miejscu. Przed nią rozpościerała się ogromna polana jasno oświetlona blaskiem księżyca. Dziewczyna usiadła na powalonym drzewie i czekała. "Ale na co? Na kogo?" - chcielibyście pewnie zapytać. Czekała na swojego anioła. Upa
dłego anioła. Nie był nim Sebastian, nie myślcie sobie, pod zasłoną nocy krył się Andy. Jak co noc od przyjazdu Carmen czekał tu na nią. Ten młodzieniec miał niezwykły dar przekonywania. Cokolwiek powiedział Carmen ona robiła to, całkowicie nieświadomie. Tej nocy Andy miał dla niej kolejne zadanie. Dowiedział się już, że Seb poprosił ją o spotkanie. Rozkazał jej go zabić! Nie było odwrotu, wszystko kończyło się lub zaczynało na tej polanie... to wypełni się w poniedziałek na opuszczonym cmentarzu.





poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Jak ja kocham winyle !


Rozdział XI

Minęło kilka minut. Nancy i ja opuściłyśmy kuchnię i udałyśmy się do mojego pokoju na piętrze. Pokazałam jej skromny zbiór płyt winylowych, które kupowali mi rodzice na różne wyjątkowe okazje. Włączyłam na cały regulator najbardziej rozpoznawalną piosenkę Nirvany - "Smells Like Teen Spirit". Za rockiem nie przepadam, ale ta piosenka wyzwala we mnie niepohamowane emocje. Raz, gdy mam zły dzień zalewam się łzami, innym razem gdy jestem wkurzona na rodziców skaczę po łóżku, dopóki Holly się do mnie nie przyłączy. Teraz jednak byłam szczęśliwa, udało mi się w końcu uniknąć kary. Chwyciłam Nancy za rękę i razem zaczęłyśmy kołysać się do rytmu muzyki. Lubiłam winyle z tego powodu, że dźwiękom piosenki towarzyszą takie specyficzne trzaskania taśmy.
- Carmen, masz bardzo ładny pokój! - powiedziała Nancy gdy piosenka dobiegła końca.
- Dzięki, mi też się podoba... - uśmiechnęłam się, szczerość to podstawa.
Rozejrzałam się uwarznie wokół. Nancy miała rację, mój pokój naprawdę jest ładny. Tak bardzo różnił się od tego w Bostonie, tam urządzili go rodzice. Tym razem wolałam wziąć sprawy w swoje ręce. Obawiałam się kolorowych koronek i różu na ścianach. Zastąpiłam go pięknym odcieniem beżu. Zasłony były nieskazitelnie białe i falbaniaste. Na środku pokoju stało małżeńskie łoże z ciemną, niemal czarną pościelą. Na suficie wisiał żyrandol z prawdziwych kryształów, zresztą kosztował fortunę. Czasem warto być córeczką tatusia. Oprócz tego wszystkie meble wykonane były z ciemnego drewna, na półkach wysokich regałów piętrzyły się moje książki. Miałam już ich całkiem sporo, niedługo mój zbiór przekroczy dwieście sztuk. Gdzieniegdzie znajdowały się kolorowe doniczki z kwiatami, tak pięknymi, że zapierało dech w piersi. Przez otwarte na oścież okno wlatywało chłodne, lekko wilgotne powietrze. Zbliżającą jesień czuło się już na każdym kroku. Wciągnęłam głęboko powietrze i z nową myślą przemówiłam do Nancy.
- W tę sobotę przyjeżdża do mnie koleżanka z Bostonu. Nie miałabyś ochoty wybrać się z nami na plażę ?
- Plaża? Czemu nie... - Nancy bardzo ucieszyła się na tą propozycję - To jak będziecie się wybierać wstąpcie do mnie. Wiesz na jakiej ulicy mieszkam...
- Okay, to bądź gotowa koło czwartej po południu. Zabierz ze sobą strój, ręcznik i najlepiej krem do opalania. Zapowiadali na weekend słoneczną pogodę. Pewnie to ostatnie chwile lata.
Pokazałam jeszcze Nancy nasz rodzinny album. Miała ze mnie niezły ubaw. Jako mała dziewczynka byłam strasznie szkaradna, na dodatek brak przednich zębów... szkoda gadać. Po jakimś czasie Nancy oświadczyła, że musi spieszyć się do domu, bo nie skończyła jeszcze wypracowania. Kompletnie o nim zapomniałam - referat o gatunkach zagrożonych wyginięciem dla pana Charmsa. Odprowadziłam Nancy do drzwi, pożegnałam się z nią i pobiegłam ponownie do pokoju włączyć komputer. Zaczęłam pospiesznie przeglądać różne źródła informacji. Znalazłam foki, tygrysy, niedźwiedzie i wiele innych biedaków. Kochany internet, zapomniałam, że jest taki przydatny. Skleciłam parę zdań na Wordzie i zadowolona usiadłam na parapecie szukając natchnienia. Referat miał być na trzy strony, a ja poczęłam dopiero jedną. Zeskoczyłam z okna, podeszłam do regału z encyklopediami i zaczęłam wertować grube tomiska. Eureka! Na podstawie rozdziału "Najbardziej zagrożone gatunki" skleciłam kolejne kilkanaście zdań, w sumie dwie strony. Razem wychodzi zatem - trzy. Oou yea ! Referat uważam za skończony, tylko jeszcze poprawić błędy, wyjustować i na koniec wydrukować. Udało się, na szczęście tym razem obejdzie się bez najgorszej oceny - F. Nienawidziłam F, bo gdy je dostawałam nauczyciele dzwonili do rodziców i narzekali " Co się dzieje z waszą córką ?! Carmen w ogóle nie odrabia zadań domowych, proszę przypilnować dziecko ! ". Dziecko ?! Nie jestem już dzieckiem, nie cierpię gdy dorośli się tak do mnie zwracają. To, że oni są za starzy i widzą we mnie jeszcze niemowlaka, nie jest moją winą. Rzuciłam się ciężko na łóżko, strząsając przy okazji kilo sierści Stanley'a. Stanley to szary kot brytyjski. Kocham go najbardziej na świecie. Kiedyś odprowadzał mnie nawet do szkoły, ale to stare dzieje sprzed przeprowadzki. Teraz nie było go w domu, pewnie krążył gdzieś wokół domu w poszukiwaniu myszy. Ostatnio ciągle chodzi bardzo głodny, mama zrobiła mu dietę. Trzeba uważać gdy się coś przy nim je, zwłaszcza mięso. Wystarczy chwila nieuwagi a kot ma kotlet w ustach. Sprytna bestia, ale "tylko wariaci są coś warci" *. Jest moim jedynym prawdziwym przyjacielem... Właśnie w tamtej chwili jego puszysta, czarna głowa ukazała się w szparze miedzy drzwiami. Zaprosiłam go gestem na łóżko. Potulnie spełnił moją prośbę i wtulił mi się w szyję. Po jakimś czasie oboje usnęliśmy snem tak twardym, że nawet napad terrorystów by nas nie obudził.

* cytat z filmu "Alicja w krainie czarów"




niedziela, 18 sierpnia 2013

Na ratunek.



Rozdział X


Nim dotknęłam stopą pierwszego stopnia schodków z domu wystrzeliła jak z procy zdenerwowana mama. Zaczęła krzyczeć i wygrażać palcem wskazującym. 
- Wyrodna córko! Czekamy na ciebie cały dzień, martwimy się, a ty uśmiechnięta od ucha do ucha zjawiasz się tutaj w porze kolacji?! Poza tym twoja wychowawczyni pani Foster dzwoniła dziś do mnie z wiadomością, że nie było cię w szkole! Co masz na swoją obronę Carmen? Tylko proszę cię nie zmyślaj, zachowaj się raz jak na dorosłą przystało.
- Mamo uspokój się, wszystko ci wyjaśnię, ale może najpierw zjemy. Złość przy obiedzie powoduję niestrawność, dobrze o tym wiesz. A przy okazji wpada dzisiaj do mnie Nancy, koleżanka z klasy. Może zostać na kolację  - zapytałam uprzejmie na co mama trochę złagodniała, bardzo lubiła gości. A najszczęśliwsza była gdy do domu sprowadzałam koleżanki, co oczywiście niezwykle rzadko się zdarzało.
- Już dobrze Carmen, bardzo się cieszę, że poznałaś nową koleżankę. Oczywiście może zostać na kolacji, ale nie myśl sobie moja panno, że się wymigasz od odpowiedzialności. Jeśli nie wyjaśnisz mnie i tacie swojej nieobecności w szkole dostaniesz szlaban i zero komputera.
- Maamo ! Nie zrobisz mi tego. Komputer jest mi potrzebny przy pracach domowych! 
- Przy pracach domowych?! Phii. Śmieszna jesteś. Na komputerze siedzisz tylko po to, żeby  przeglądać Facebook'a. Myślisz, że nie wiem. Jak już mówiłam, albo powiesz nam prawdę albo możesz pożegnać się komputerem - mama była nie wzruszona.
Poddałam się, wiedziałam, że sprzecznie się z mamą nie ma większego sensu i tak postawi na swoim. Zrezygnowana ruszyłam do drzwi. W korytarzu zdjęłam chustkę z szyi, a z nóg buty na wyższym obcasie. W kuchni czekał już na nas ojciec, niezwykle spokojny, muszę przyznać. Może nic nie wiedział o moich wagarach? Jeśli tak to mama zostawiła dla mnie brudną robotę. Może trudno wam uwierzyć, ale tato jeszcze bardziej się denerwuję gdy opuszczam lekcje, wiecie - kryzys wieku średniego. Postanowiłam miło się przywitać, tak dla przełamania pierwszych lodów.
- Cześć tatku! - trochę się podliże, a co tam, nie mam nic do stracenia, jedynie godność - Jak tam w pracy?
- Witaj Carmen! Jak dobrze cię widzieć, gdzie się podziewałaś? - najwyraźniej zignorował moje pytanie. Nie jest dobrze, oj nie jest.
- Byłam w domu przed godziną, ale ty chyba spałeś a mama robiła coś w ogrodzie, nie chciałam wam przeszkadzać. Poszłam się trochę przejść. To jak było w pracy? - ponowiłam próbę.
- A dobrze, dobrze. Chyba niedługo dostanę awans, szef ciągle mnie chwali - powiedział tato znad czasopisma, jego oczy promieniowały szczęściem, ale minę zakrywała gazeta. Byłam jednak pewna, że na jego twarzy czai się uśmiech. Mój ojciec jest dziennikarzem popularnego magazynu "The Boston Globe" Jak mu się to udało? Po prostu jest wyjątkowy i niezwykle inteligentny. W tej gazecie ma swoją własną rubrykę "Books", którą kocha ponad wszystko, ... no może z małym wyjątkiem. Zawsze marzył o tym aby dostać awans i zająć się przeprowadzaniem wywiadów z ważnymi osobistościami, w tym z gwiazdami z Hollywood. Pragnie najbardziej na świecie poznać Sharon Stone i Bruce'a Willis'a. Gdy dostanie wreszcie ten cholerny awans,  nie będę musiała się mu nigdy tłumaczyć, tak jak dziś, bo ojciec rzadko będzie bywał w domu. Nie żebym nie kochała taty, bo to nie prawda, bardzo go kocham, ale czasem działa mi na nerwy. Zwłaszcza gdy prawi mi nieskończenie długie kazania. Znam je już na pamięć: "Za moich czasów młodzież miała szacunek do starszych, nie to co teraz" albo "Jak będziesz miała osiemnaście lat to będziesz sobie robić co chcesz, do tego czasu masz się mnie słuchać". Na te słowa byłam skłonna puścić pawia. 
- Cieszę się tato, może wreszcie cię tam docenią... - umiałam się podlizywać, oj umiałam. Uśmiechnęłam się szerzej.
- Myślę, że to kwestia czasu. Niedługo w naszym domu zaroi się od aktorów, piosenkarzy i modelek...
- Tylko nie modelki! - krzyknęła mama z salonu.
- Samantho, przecież ja tylko żartowałem. Lepsi będą nudyści. - powiedział tato wybuchając śmiechem. Za to właśnie go kochałam, miał specyficzne poczucie humoru. 
- Chodźcie do stołu! - krzyknęła mama wychylając głowę zza ściany - Wszystko zaraz wystygnie.
Razem z tatą powstaliśmy pośpiesznie z sofy, woleliśmy nie drażnić mamy, bo ona najbardziej na całym Bożym świecie nie znosiła gdy spóźnialiśmy się na posiłek. Znalazłszy się w salonie odsunęłam krzesło od naszego okrągłego, drewnianego stołu i usiadłam ostrożnie obok mamy. Posłała mi porozumiewawcze spojrzenie, dobrze wiedziałam o co jej chodziło. Chciała, żebym powiedziała teraz wszystko tacie. Co to, to nie. Jeszcze na to za wcześnie. Tato musi najpierw być najedzony, źle znosi przykre wieści na pusty żołądek. Postanowiłam więc ją zignorować.
- Mamo, a jak tam u ciebie? Komu dzisiaj uratowałaś życie? - spytałam z entuzjazmem. Moja matka jest mistrzynią w opowiadaniu o swojej pracy. Gdy zacznie nawijać nie może skończyć. Kiedy zadaję jej to pytanie, zwykle jestem bardzo, bardzo zdesperowana. Bycie lekarzem szpitala w Beverly może być bardzo ciekawe, ale gdy opisuję to mama, no cóż... flaki z olejem.
- Dziś na oddział przyjechał jakiś staruszek po zawale. Koleżanki pielęgniarki opowiadały mi, że jak go myły to... - na szczęście nie dokończyła. Dzwonek od drzwi zadzwonił w odpowiedniej chwili. Nancy naprawdę ma świetne wyczucie czasu, będę musiała jej za to później podziękować na kolanach.
- To pewnie Nancy, otworzę! -  I już mnie nie było.
Za drzwiami stała niezbyt szczęśliwa dziewczyna. Nie miała co prawda swojej ohydnej zielonej sukienki, ale mimo to wyglądała niezwykle żałośnie. Jej czarne, cienkie włosy ciężko oklapły, zakrywając połowę twarzy, a co najważniejsze jej zjawiskowo piękne, szmaragdowe oczy. Na czole majaczyły pojedyncze krople potu, a pomarańczowa szminka wyjeżdżała poza usta, widocznie bardzo spieszyła się na to spotkanie. Była niezwykle zestresowana, chyba miała rację twierdząc, że nie potrafi kłamać. Najprawdopodobniej rodzice od razu się połapią. Nie dałam jednak poznać po sobie, że się martwię. Wprowadziłam ją do salonu, odwiesiłam jej bluzę na wieszak i usiadłam razem z nią przy stole naprzeciw rodziców.
- To ty jesteś Nancy! - przywitał się ojciec wstając z miejsca- Carmen wiele nam o tobie opowiadała... - wcale nie! Ale musiałam przyznać - dobre zachowanie w towarzystwie to podstawa.
- Bardzo miło cię poznać - powiedziała mama podając jej rękę. - Mam nadzieję, że lubisz makaron z serem? Mamy też brukselki...
- Kocham brukselki! - na twarzy koleżanki znowu pojawił się uśmiech. Chyba poczuła ulgę, widząc, że moi rodzice to wcale nie takie potwory, za które ich podawałam.
- Carmen przynieś dla Nancy talerz i sztućce. - powiedziała mama uśmiechnięta od ucha do ucha. Uwielbia rolę gospodyni domowej, dlaczego więc ja muszę iść po talerz? - zastanawiałam się. Gdy wróciłam z kuchni, Nancy śmiała się w niebogłosy z jakiegoś kiepskiego kawału taty. Postawiłam przed nią talerz, nóż i widelec i usiadłam obok. Nancy szybko nałożyła sobie łyżkę makaronu z serem i zgarnęła kilka brukselek z ogromnej misy. Za to ja bezskutecznie próbowałam oddzielić ser od makaronu. Ser... kocham ser, ale ma zbyt wiele kalorii. Na moim talerzu znalazła się zaledwie jedna brukselka, więcej bym nie przełknęła. 
- Państwo Davies, muszę państwu coś wyjaśnić - zaczęła ostrożnie Nancy, dobrze wiedziałam co ma na myśli - To przeze mnie nie było Carmen w szkole, ona nie jest niczemu winna... - w tamtej chwili ją pokochałam.
- Nie było cię w szkole?! - krzyknął tato, Oou, o nim  zapomniałam.
- George! Pozwól jej skończyć - skarciła ojca mama.
- Bo... chodzi o to, że dzisiaj razem z Carmen szłyśmy do szkoły, ja potknęłam się i upadłam. Skręciłam przy tym kostkę, a państwa córka pomogła mi doczłapać się do domu.  Biorę całą winę na siebie, ona chciała mi tylko pomóc - zakończyła zwieszając głowę. Dopiero teraz zauważyłam, że obwiązała sobie kostkę bandażami. Była po prostu kochana, dobrze, że na to wpadła. Kompletnie o tym zapomniałam.
- No dobrze, ale dlaczego w takim razie przyszłaś dziś do nas na kolację? Przecież masz chorą nogę - rzekła mama wyginając niebezpiecznie brwi. Na jej czole pojawiły się małe zmarszczki.
- Bo mam niedaleko, mieszkam na Haley Road, kilka kroków stąd, jakoś dałam radę. Nie chciałam, żeby Carmen przeze mnie oberwała. Proszę jej nie karać - i to ona była fatalnym kłamcą? Udowodniła właśnie, że wielce się myliła.
- Zatem dziękuję ci Nancy za to, że się u nas zjawiłaś, było nam bardzo miło. Mam nadzieję, że noga niedługo się zagoi - powiedziała zatroskana mama, klepiąc ją po ręce. Kupiła to?! Juuupii! Nancy, dziękuję, dziękuję, dziękuję!












poniedziałek, 12 sierpnia 2013

O zielonych potworkach - brukselkach.


Rozdział IX

Rozmowa z siostrą nie skończyła się tragedią. Na szczęście łatwo ją przekupić. Powiedziałam, że jak łaskawie zamknie buzie i przestanie zadawać pytania kupie jej na urodziny, które mają odbyć się już za miesiąc wymarzoną lalkę, która siusia do nocnika. W takie dni jak dziś zastanawiam się, czy siostra nie jest jednak starsza, wszystko wraca do normy gdy prosi mnie o jakieś zabawki. Dalej pozostaję moją kochaną, ośmioletnią Holly. Co za ulga... Wiedziałam jednak, że rozmowa z rodzicami mnie nie ominie. Chyba powiem im wszystko dziś podczas kolacji. Poświęcę się i zjem te obrzydliwe brukselki. Ich jedyny plus - mają mało kalorii. Moje rozmyślenia przerwał przeszywający ciszę dzwonek telefonu. Podbiegłam szybko do biurka i odebrałam. Własnym uszom nie wierzyłam, kto by się spodziewał. W słuchawce usłyszałam znajomy głos - Hej Carmen ! Jak tam u ciebie ? Nie widziałam cię już całe wieki, gdzie się podziewałaś i dlaczego nie dzwoniłaś ? - zaczęła trajkotać moja koleżanka Nikki.
 - Cześć Nikki ! Mi też miło cię słyszeć... Przepraszam, że się nie odzywałam, ale byłam zajęta. Wiesz, rozpakowywanie rzeczy, nowa szkoła... - zakończyłam głosem pozbawionym entuzjazmu. Nikki lubi kiedy się za nią tęskni. 
- Tęskniłam za tobą i wiesz co... - zrobiłam krótką pauzę, czy to na pewno dobry pomysł ? - przyjedź do mnie ! 
- Mówisz serio? - Nikki nie kryła entuzjazmu.
 - Jasne, staruszkowie wybywają w weekend, cały dom wolny.
 - Awesome ! Już nie mogę się doczekać, o której mam wpaść ? 
 - Może w porze obiadowej. Zjemy coś na mieście, jeśli można tak nazwać Marblehead.
- Aż tak źle ? Jak tam w szkole, poznałaś kogoś ?
- Nie, nie jest aż tak źle. Zresztą opowiem ci wszystko jak przyjedziesz. Do zobaczenia !- rozłączyłam się, zanim Nikki zdążyłaby coś jeszcze dodać.
Dobrze zrobiłam zapraszając ją do siebie. Przynajmniej nie nakłamałam Andy'iemu. Tylko muszę wymyślić gdzie pójdziemy z Nikki na obiad i co będziemy robić przez resztę weekendu. Tu nie ma takich rozrywek jak w Bostonie, nawet nie ma kina. Razem z Andym będziemy musieli dojechać autobusem. No trudno, poświęcę się. Chyba powinnam udać się na mały spacer przed kolacją, wymyślę powód dla którego nie było mnie w szkole, a dodatkowo znajdę jakąś porządną knajpkę. Nie mogę zawieść Nikki, bo wtedy już nigdy nie przyjedzie. Ale co w tej dziurze można robić, nie ma kina, galerii handlowej. Ja na przykład podziwiam to miejsce za to, że jest takie spokojne i ciche. Cieszę się, że mogę obserwować ocean, gdy wybieram się na spacer na przystań i motorówki sunące po tafli wody z zawrotną szybkością. Ale wątpię, żeby Nikki coś takiego odpowiadało... Już wiem ! Plaża. To jest wspaniałe rozwiązanie, Nikki uwielbia opalać się na plaży. Razem robiłyśmy to jeszcze w Bostonie. Wspaniale to jeden dzień mam zajęty. Drugim zajmę się później... Minęłam już moją ulicę i wkroczyłam na Pleasant Street. Zauważyłam z ulgą, że jest tu kilka sklepów z ubraniami, Nikki nie będzie marudzić. Następnie skręciłam w prawo na School Street, wśród małych sklepików i restauracyjek moją uwagę przyciągnęła pizzeria "Tony's Pizza". Nikki lubi pizzę, nawet potrafię wymienić z jakimi dodatkami. Na pewno chciałaby parmezan i pepperoni, a gdyby przypadkiem pojawiły się pieczarki, wtarłaby je kelnerowi w twarz. To nasza wspólna cecha, lubimy wdawać się w bójki. Czasem mam wrażenie, że tylko to nas łączy. Aaa ! I jeszcze młodsze rodzeństwo. Nikki ma brata, ma 9 lat i jest tak samo wkurzający co Holly. Często zostawiałyśmy ich razem, a oni wtedy nie broili wcale. Bardzo się lubili, Holly nie chciała opuszczać Daniela. Gdy wyjeżdżaliśmy płakała, na szczęście już zdążyła się z tym pogodzić, ale dalej często do siebie dzwonią. Tak więc postanowione "Tony's Pizza" to dobry lokal, Nikki się na pewno spodoba. Zerknęłam na zegarek. 17:19. Muszę szybko wracać, jak się spóźnię mama mnie zabiję. Tak więc pozostało mi jeszcze jedno zmartwienie, co ja takiego powiem rodzicom ?W jaki sposób się wytłumaczę ?  Chwila... co rodzice mogliby znieść. Wagary ? NIE ! Tajemniczy chłopak ze snów ? NIE ! A może pomoc koleżance ? Tak, tylko... jak namówić Nancy, żeby nakłamała moim rodzicom. Wybrałam jej numer przyłożyłam słuchawkę do ucha i czekałam. Po dwóch sygnałach odebrała.
- Halo ?
- Cześć Nancy, to ja Carmen. Mam do ciebie małą prośbę... - zawiesiłam głos.
- Możesz mnie poprosić o co chcesz.
- Naprawdę ? Bo wiesz nie było mnie dzisiaj w szkole a moi rodzice o tym nie widzą i tak się zastanawiam czy ty... mogłabyś...
- Wszystko tylko nie to - przerwała mi Nancy - nie będę kłamać. Uwierz mi, jestem w tym strasznie kiepska, pokapują się.
- Nancy proszę, tak to rodzice uziemią mnie na miesiąc. Powiesz im tylko, że w drodze do szkoły potknęłaś się i skręciłaś nogę a ja musiałam ci pomóc wrócić do domu. Powiesz, że zajęło nam to dużo czasu i nie opłacało mi się wracać do szkoły.
- Najgorszy pomysł na świecie. Od razu pokapują się, że coś tu śmierdzi. A tak w ogóle dlaczego nie było cię w szkole ? Smutno było bez ciebie... - powiedziała Nancy z zawodem w głosie.
- Aaa ... nic takiego... Natknęłam się tylko na starego przyjaciela. Trochę pogadaliśmy i ...
- I dlatego nie poszłaś do szkoły ? Wolałaś pogadać z chłopakiem ?
- Nie zupełnie, wczoraj po prostu zaspałam i jak tak chwilę z nim pogadałam stwierdziłam, że nie ma sensu przychodzić na trzecią lekcje. No wiesz, mam dość daleko do szkoły...
- Zwłaszcza kiedy chodzi się lasem... No ale dobrze, pomogę ci, kiedy mam wpaść do ciebie, żeby przekazać wszystko twoim rodzicom ?
- Najlepiej jak najszybciej. Za pół godziny będzie kolacja a zwykle w trakcie zaczynają się pytania, do tego młodsza siostra wie, że zaspałam, na pewno będzie chciała mnie wydać. Musisz się pospieszyć.
- A gdzie mieszkasz ?
- Na Village Street, numer 84, mały, czerwony domek, na pewno znajdziesz.
- Okay, będę jak najszybciej.
- Zostaniesz na kolację ?
- A co dzisiaj jecie ? - zachichotała.
- Pewnie makaron z serem plus brukselki. - skrzywiłam się do wspomnienia o zielonych potworkach.
- Uwielbiam brukselki... makaron z serem też może być. To więc zostanę.
- Dziękuję. Pamiętaj, jestem twoją dłużniczką. Do zobaczenia !
Wsunęłam komórkę na powrót do kieszeni jeansów. Byłam już prawie przy domu. Nasza rozmowa zajęła parę minut. Przygotowałam się psychicznie na rozmowę z rodzicami. Zbierało mi się na wymioty... i jeszcze ta brukselka. Bleee !





wtorek, 6 sierpnia 2013

Wagary.


Rozdział VIII

Kręciłam się w koło przez wiele godzin. Zapadł zmrok a ptaki nad mo głową przestały śpiewać. Było tak cicho, za cicho... Musiałam szybko podjąć decyzję, wrócić do domu i narazić się na pytania rodziców czy zostać tu i paść ofiarą wściekłego wilka, albo czegoś gorszego. Po przedstawieniu wielu argumentów za i przeciw stwierdziłam w końcu, że nie będę się narażać na niebezpieczeństwo tylko z powodu Sebastiana. Ale kto to w ogóle Sebastian? Miałam przecież o nim zapomnieć, tak wiec ruszyłam prosto do swojego domu przez cichy, przerażający las. W głowie rozważałam co powiem rodzicom, muszę wymyślić jakąś świetną historyjkę, w końcu nie było mnie w szkole. I tak wiedziałam, że moje wysiłki na nic się nie zdadzą. Rodzice nie znoszą jak opuszczam lekcję, nie chciałam nawet myśleć co zrobiliby mi gdyby się dowiedzieli, że zamiast iść do szkoły włóczyłam się z jakimś chłopcem. -Chłopcem ? - prychnęłam. To nie jest chłopiec, to jakiś demon, diabeł czy syren który swoim śpiewem, a w jego przypadku wyglądem przyciąga zbłąkane dziewczyny. - Miałaś przecież o nim nie myśleć Carmen !- zganiłam się w głowie. Tak, wiem, wiem. Już o nim zapomniałam. Minęłam już połowę drogi do domu, niedługo las się przerzedzi, a ja wreszcie zobaczę coś poza tymi gigantycznymi, obrośniętymi mchem drzewami. Było tak cicho, tylko lekki wieczorny wiaterek poruszał liśćmi. Słychać było piękny i uspokajający szum. Nie bałam się, już nie !

Jest taka piękna i taka mądra- powiedział szeptem Seb. Żałował, że nie mógł powiedzieć jej więcej. Więcej ze swojej przeszłości, więcej o ich wspólnej przyszłości. Przerażającej przyszłości, wiedział o tym i był pewny, że nigdy się z nią nie pogodzi. Dalej jednak miał nadzieję, że uda mu się pokonać przeznaczenie. Dlatego się tu znalazł. Pragnął poznać Carmen. Łączyło ich coś więcej niż wspólne sny, wiedział o tym. Tak naprawdę, był tego pewny, dlatego odwiedzi ją w nocy. Ale nie dziś... - Dam jej trochę czasu- pomyślał - Wiem dobrze co sobie o mnie myśli, wątpi, że w ogóle istnieję i próbuję wyprzeć mnie ze swojej pamięci... ale nie potrafi. Podobnie jak ja. Ona czuję coś do mnie, dlatego wciąż wraca do mnie myślami... Tak bardzo chciałbym teraz przy niej być ! - prawie krzyknął Sebastian - Nie! Muszę poczekać, przynajmniej kilka dni. Tyle ile mi się uda. Potem ją zaskoczę, niczego się nie spodziewa.


Kiedy wkroczyłam na Village Street o mało co nie przejechał mnie pędzący z zawrotną szybkością motor. Przeklinając pod nosem ruszyłam dalej. Minęłam starą panią Olivię, która wraz ze swoim parszywym kundlem kręciła się wokół całego osiedla, szukając tematów do plotek. Przeszłam obok domostwa państwa Harrison- "naszych" nowych znajomych i przeszłam przez ulicę na drugą stronę, gdzie stał mój dom. Na podwórku ujrzałam rozanieloną mamę, która nucąc pod nosem podlewała kwiatki. Nie chciałam teraz psuć jej humoru. Niezauważenie przemknęłam za nią i skierowałam się do drzwi. W domu było cicho i panował półmrok. - Najwyraźniej staruszek śpi. To dobrze... - pomyślałam i zgarnęłam z kuchennego blatu soczyście czerwone jabłko. Byłam bardzo głodna, ale zapach obiadu na kuchence dopiero teraz mi o tym przypomniał. Zajrzałam do garnka. Pierogi ! Jak mogła ugotować pierogi, to przecież wbrew zasadom. - Pierogi tylko w weekendy - przypominała mama przy każdej okazji. Może dziś jest jakieś święto, czy co ? Sprawdziłam w kalendarzu. Nie myliłam się. Moje imieniny, po prostu świetnie ! Przecież dobrze wie, że ja imienin nie obchodzę. Ile ja mam lat ? Czterdzieści ? Tego już za wiele ! Wyciągnęłam z garnka pięć pierogów i wrzuciłam do kibla, po czym spuściłam wodę. - Żegnajcie ! Mamusia będzie za wami tęsknić, kocham was ! - powiedziałam ze zbolałą miną. Tak bardzo miałam na nie ochotę. Niestety musiałam zadowolić się nędznym jabłkiem, które ma dokładnie 75 kalorii. Gdy znalazłam się na górze zajrzałam do Holly, jestem przecież jej starszą siostrą, trzeba zachować przynajmniej pozory. Moja nieprzewidywalna siostra siedziała na wykładzinie cicho jak mysz pod miotłą. W rękach trzymała nożyczki i cięła nimi kształty w kolorowym papierze. To bardzo źle. - Cześć Holly ! - przywitałam się - Jak tam w szkole ? Podniosła głowę i zmrużyła oczy. - Może ty mi powiedz. Dosłownie mnie zatkało. Moja siostra naprawdę jest nieprzewidywalna, pewnie wszystko wygadała rodzicom. Ale skąd by wiedziała, że opuściłam lekcje i w takim razie dlaczego mama ugotowała pierogi ? - Wszystko po staremu. - rzekłam nie spuszczając wzroku z siostry. 
- Nie kłam. Spóźniłaś się, prawda? Słyszałam kiedy wstawałaś. Na szczęście ja miałam dziś na późniejszą godzinę. I co zrobiła ci nauczycielka ? Bardzo bolało? Poskarży mamie? - pytała z nadzieją. Moja siostra to potwór, cieszy się kiedy ja upadam.




sobota, 3 sierpnia 2013

Pierwsze spotkanie.



Rozdział VII

Moje serce wskoczyło na ostatni bieg. Zaczęło tak szybko pompować krew, że aż poczułam ostry ból w klatce piersiowej. Odebrało mi mowę. Tu przede mną stoi najcudowniejszy facet na świecie z krwi i kości i mówi mi, że mnie szukał. - Czyli to jednak sen- pomyślałam smutno i nagle moje serce zwolniło. Czułam rozczarowanie jakiego nigdy w życiu nie zaznałam.
- Carmen, to nie jest sen. Ja jestem przy tobie i ... nigdzie się nie wybieram. Tak cieszę się, że mogę być tu z tobą. 
- Ja ... yhm ... też się cieszę, ale... skąd wiedziałeś, że pomyślałam, że to sen? - zapytałam ostrożnie trochę przestraszona. Z pewnością nie jest to normalny chłopiec w moim wieku. Mówiło o tym jego wyzywające spojrzenie, jego opanowane zachowanie. Nie był nastolatkiem, ... już nie.
- Domyśliłem się, że masz wątpliwości w uwierzenie, że stoję tu przed tobą, ale to jest prawda. Jestem tu i chciałbym cię lepiej poznać.
- Przepraszam... - zamrugałam szybko powiekami, jakby dostała się pod nie jakaś natrętna mucha - lepiej ? To my się choć trochę znamy ? - zapytałam coraz bardziej poirytowana.
- No jasne, że się znamy... Dobra, znamy to pojęcie względne... ale, na pewno wiemy o sobie wiele. 
- Wiele ? - zapytałam zdziwiona - Ja cię pierwszy raz na oczy widzę. Wiem tylko jak masz na imię, to wszystko.
- A co z twoimi snami. To cię w ogóle nie obchodzi?- zapytał smutno.
- Jasne, że obchodzi. Jesteś dla mnie bardzo ważny, ale ... to wszystko to dla mnie za wiele i skąd wiesz w ogóle, że ty mi się śnisz ? Czyli w takim razie ja śnię się tobie ? I jak mnie do cholery znalazłeś ? - traciłam cierpliwość, cała radość z tego spotkania nagle się ulotniła. Byłam zawiedziona, nie... rozczarowana.
- Carmen, proszę nie wściekaj się tak. Uwierz chciałbym ci wszystko wyjaśnić, ale nie mogę. Naraziłbym wtedy nie tylko siebie ale i ciebie na niebezpieczeństwo. Wiec tylko, że jesteś mi niezwykle bliska.
- Co mi po twoich słowach. Śnisz mi się każdej nocy.. a gdy wreszcie cię spotykam, faceta, który przez tyle lat prześladował mnie i nie pozwalał normalnie spać, mówisz mi, że nie możesz mi nic wyjaśnić. Wiesz co Sebastian ? Mam tego dosyć. Jak tu teraz tak łaskawie przybyłeś, pozwól mi się przynajmniej pozbyć tych cholernych snów !
- Mówisz poważnie ? Myślałem, że je lubisz. - powiedział z oczami przepełnionymi bólem. Nie miałam teraz ochoty zgrywać "słodkiej Carmen" i mu ustępować. Chcę w końcu pozbyć się jego ze swojego życia, choć z drugiej strony tak bardzo go kochałam. Teraz jednak zaślepiona złością i po części smutkiem, niczego bardziej nie pragnęłam jak po prostu o nim zapomnieć.
- Słuchaj te sny podobały mi się kiedyś. Od niedawna stały się jednak przerażające i męczące... Boję się ich. Nie jesteś w nich już tym dawnym sobą. Tylko czasami zdarzają się wyjątki, kiedy razem... yhm rozmawiamy, a nie uciekamy przed straszliwymi potworami. - zakończyłam ze skwaszoną miną. Byłam trochę zmieszana. Przypomniał mi się ten ostatni sen, gdy Sebastian przylegał do mnie całym sobą i tak złączeni razem bujaliśmy się w rytm wiatru, a potem... Potem odszedł. Okropny ból wrócił. Nagle nadrzędnym pragnieniem stało się utrzymanie Sebastiana jak najbliżej przy mnie. Nie chcę, żeby kolejny raz mnie zostawił. Do oczu napłynęły mi łzy. Zaczęłam dyskretnie ocierać oczy.
- Carmen, proszę cię nie płacz. Nie zostawię cię znowu... to znaczy, nie znowu... tylko... - próbował wymyślić jakiej sensowne zdanie, tłumaczące własne słowa.
- Ha !- krzyknęłam - A co to było ? Jasnowidz czy czytasz w myślach ?- zapytałam prowokująco. Sebastian spuścił głowę i przybrał maskę. Okropną maskę. Jego twarz wykrzywił ból i złość. Jego oczy nie patrzyły na mnie, przeszywał mnie nimi na wylot. Jakby spoglądał na krzak za moimi plecami. Gdzieś już tą minę widziałam, tylko gdzie ? Nie mogłam sobie przypomnieć.
- Muszę iść ! - rzekł chłodno po dłuższej chwili.
- Jak to musisz iść, przecież dopiero przyszedłeś - zaprzeczyłam łamiącym się głosem. Tak, przypomniałam sobie. Taką minę miał w moim śnie, kiedy ... mnie opuszczał. Zanim się odwrócił chwyciłam go mocno za rękę. Nie mógł odejść, ... nie teraz. Nie w taki sposób !
- Kiedy się zobaczymy Seb ? Proszę odpowiedz mi.
Ale Seba już nie było rozpłynął się, nie czułam jego ręki. Nigdzie go nie dostrzegałam, po prostu wyparował. Teraz nie byłam już w stanie powstrzymać płaczu. Upadłam na kolana i trzymając twarz w rękach wylewnie płakałam. Nie miałam zamiaru iść teraz do szkoły. Ruszyłam więc w nieznaną mi dróżkę. Do domu też nie prędko mi było wracać. Tam dopiero zaczną się pytania. Wolałam sobie tego oszczędzić. Bo co miałabym im powiedzieć ? Że spotkałam właśnie faceta ze swoich snów ? Zamknęliby mnie w psychiatryku. Musiałam wymyślić jakiś sposób. Ale nie teraz, teraz chcę zapomnieć o Sebie i nigdy, przenigdy o nim nie myśleć. Stawiam wielkie "iks" na jego przepięknej, przeklętej gębie.






czwartek, 1 sierpnia 2013

Słodki sen - gorzki koszmar.


Rozdział VI

Mój Anioł delikatnie przejechał mi dłonią po policzku, ścierając w ten sposób małą, sprytną łzę, która się tam zawieruszyła. Nie wiem czemu płakałam. Nawet nie poczułam jak łza wydostała się z moich kanalików łzowych. Nieznajomy wtulił ręce w moje włosy, które delikatnie falowały na wieczornym wietrze. Księżyc w pełni oświetlał idealne rysy jego twarzy. Nie było ciemno. Czułam się bezpieczna u jego boku. Jego oczy zdawały się rwać do głosu, szeptały "Możesz mi zaufać". Jeden mocniejszy podmuch wiatru zmącił brutalnie piękną ciszę. Później wszystko na powrót ucichło, ale coś się zmieniło. Wyraz twarzy mojego Anioła momentalnie się zmienił. Blask w jego oczach zgasł. Drgnął. Cofnął się o krok i zaczął powoli iść w przeciwnym kierunku. Chciałam go zatrzymać ale mój głos uwiązł mi w gardle. Księżyc zgasł. Bezwładnie zaczęłam wymachiwać rękami w powietrzu. Wiedziałam jednak, że to koniec. Mój Anioł odszedł i to na zawsze. Rozpacz rozlała się po moim sercu. Nagle nie wiadomo skąd "przypomniałam" sobie jak nazywa się mój książę. Tym razem głos mnie nie zawiódł. - Seb! Nie odchodź. - tylko to zdołałam wypowiedzieć. Miałam ochotę krzyczeć. I właśnie krzycząc w niebogłosy obudziłam się na podłodze w swoim pokoju. Nawet nie obudziłam się jak z niego spadałam. Wiedziałam to, bo gdy podniosłam policzek z wykładziny poczułam, na nim małe wgłębienia. Musiałam leżeć w tej pozycji dość długo, żeby zrobił mi się odcisk. Zaspana, lecz wciąż poruszona niezwykle tym snem spojrzałam na budzik. 8:27. O nie ! Zaspałam. Jakby uderzona biczem wstałam z podłogi i pognałam do łazienki. Bez makijażu ani rusz. Pięć minut przed lustrem i już wyglądałam jak człowiek. Włosy związałam niedbale w kok a wystające kosmyki spięłam wsuwkami. Założyłam celowo podziurawiony T-shirt, a na nogi wsunęłam krótkie jeansy. Zabrałam plecak z pokoju i zeszłam po schodach do kuchni. W locie chwyciłam jabłko i  wybiegłam na obsypaną suchymi liśćmi ścieżkę. Gdy biegłam słyszałam pod swoimi stopami szeleszczenie. W połowie drogi zwolniłam i w końcu wyczerpana z sił przystanęłam na chwilę. Głośno oddychając obserwowałam las. Jednego byłam pewna dzisiaj Andy na pewno się na mnie obrazi, a na dodatek nigdy nie uwierzy w tę historię ze spóźnieniem. Tak rozmyślając znowu powoli zaczęłam iść. Spuściłam wzrok i przyglądałam się ścieżce. Chodziły po niej mrówki wielkości kciuka. Ze strachem zauważyłam, że próbują się dostać na moje buty. Zaczęłam mocno tupać i już po chwili szłam dwukrotnie szybciej. Po kilkunastu krokach spostrzegłam na ziemi ludzki cień. Zdziwiona podniosłam wzrok. Zaledwie kilka centymetrów ode mnie stał z nieodgadnioną miną Seb. - Nie ! To nie możliwe ! - wszystko we mnie krzyczało. To nie może być prawdą. Zakręciło mi się w głowie. Upadłabym gdyby nie mój Anioł. - Dziwne- pomyślałam - Wcale nie odczuwam strachu. Wpatrywałam się w jego hipnotyzujące oczy. Był tak blisko, czułam jego ciepły oddech na moich ustach. W jednej chwili cały świat przestał istnieć. Moim jedyną myślą był - On - czarujący, niebezpieczny a zarazem budzący całkowite zaufanie. Zapragnęłam go pocałować, ale gdy ta myśl w ogóle zakwitła w mojej głowie on delikatnie odsunął mnie od siebie na wyciągnięcie rąk. Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu przez długi czas. Czy minęła minuta, godzina czy więcej, nie miałam pojęcia. Nie potrzebowaliśmy słów, rozumiałam go aż nazbyt dobrze, przecież widywałam go codziennie w snach od kilku lat. A czy to przypadkiem nie jest sen?- pomyślałam. Taki piękny, nazbyt rzeczywisty sen ? Nie, na pewno nie. Nie chciałam w to wierzyć. Chciałam, żeby był przy mnie. Pewne jest, że to nie sen, wiedziałam o tym. On wrócił w momencie gdy mnie opuścił. Nie wierzyłam w swoje szczęście. Stał przede mną, taki piękny niczym młody Bóg, z rozłożonymi rękami. Brakowało tylko skrzydeł, wyglądałby wówczas jak Anioł. Mój Anioł. I wtedy mnie zaskoczył - przemówił głosem tak pięknym i głębokim, że kolana się pode mną ugięły.
- Wreszcie cię odnalazłem Carmen. Nie wiesz nawet ile czasu mi to zajęło. 



Na rodziców zawsze mogę liczyć.


Rozdział V

Powoli, ze skrzypnięciem drzwi wkroczyłam do przedpokoju. Ślamazarnie zdjęłam buty i powiesiłam bluzę, gdy usłyszałam za sobą podejrzliwy głos taty - Jak tam pierwszy dzień szkoły ? - i nie czekając na odpowiedź zadał kolejne pytanie - Co to za blondwłosy młodzieniec, który odprowadził cię do domu ?
Zaczyna się. No trudno, bez tego się nie obejdzie. Głośno wciągnęłam powietrza do płuc i potulnie odpowiedziałam - Kolega ze szkoły, poznałam go dziś rano. Dzięki niemu nie zgubiłam się w lesie. 
Tata jakby czekał na więcej oparł się o framugę drzwi. Jego oczy były dzisiaj niezwykle przenikliwe. Poddałam się - Nazywa się Andy i ma 16 lat, jak ja. Więcej nic nie wiem, serio!
Tata przez chwilę przyglądał mi się nieufnie jakby nie wierzył, że mówię prawdę, po czym ponownie zapytał - A jak tam w szkole ?
- Wiesz, nic niezwykłego... - zaczęłam ale karcący wzrok ojca kazał mi nieco zagłębić się w szczegóły - Poznałam nową koleżankę Nancy, będzie siedzieć ze mną na historii i angielskim. Nauczyciele bardzo mili i... proszę nie patrz się na mnie tak jakbym zrobiła coś złego, bo uwierz mi tym razem nic nie przeskrobałam. Żadnej bójki czy złego stopnia. - zakończyłam z podniesionym głosem pomijając fakt, że uderzyłam dziś tego kujona Dextera. Przecież nie musi wiedzieć wszystkiego.
- Dobrze Carmen, nie będę cię dłużej męczył. Możesz wracać do pokoju. - to powiedziawszy przesunął się trochę, abym mogła zmieścić się w drzwiach.
Nie musiał mówić drugi raz. Prześlizgnęłam się koło niego i po schodach wbiegłam do swojego pokoju po czym zamknęłam drzwi na klucz. Chcę być sama. Z ulgą stwierdziłam, że to przesłuchanie trwało zaskakująco krótko jak na możliwości ojca. Rzuciłam się na moje gigantyczne czarne łoże i sięgnęłam pod łóżko po książkę. "Szeptem" Becci Fitzpatric to magia. Aż trudno mi było się od niej oderwać wczoraj wieczorem. Ale teraz czytając ją nie mogłam się skupić. Odłożyłam książkę na miejsce i z oczami wpatrzonymi w sufit zaczęłam rozmyślać. Czułam się dziwnie. Coś było nie tak. Ale co ? Mam ! Nie wiem czemu wcześniej na to nie wpadłam. Jakim cudem poznałam dziś aż tyle osób, to nie było normalne. To miejsce wyjątkowo źle na mnie działa - pomyślałam skrzywiona. Koledzy ? To słowo było mi dotąd obce. Jedyną moją koleżanką była Nikki, ale tak naprawdę nie miałyśmy nawet wspólnych zainteresowań. Co ja sobie w ogóle myślałam umawiając się z Andym do kina. Przecież to będzie katastrofa. A może nie ? - zapytała się mnie moja zwykle ukryta część własnego ja. Ta, która pragnie bliskości z drugim człowiekiem. Ta, która kryła się gdzieś we mnie od tylu lat. Ta, która teraz z niezwykłą siłą dążyła do tego aby wyjść z powłoki zapomnienia i zaprzeczeń. - Nie ! Dosyć tego. Jestem outsaiderem do cholery. Co się ze mną nagle stało ? - rozmyślałam szeptem. Mam taki mętlik w głowie. Od kiedy zaczęłam być miła dla ludzi ? Od kiedy zaczęłam się im przedstawiać i z nimi normalnie jak człowiek z człowiekiem rozmawiać ? -Od dzisiaj - podsunęło mi moje drugie ja cichym szeptem. Tak, od dzisiaj. To dzisiaj wszystko się zepsuło... -A może naprawiło ? - powiedziało delikatnie "towarzyskie", dotąd mi nie znane ja. Nie chciałam teraz o tym myśleć. Wszystko mi się plątało. Może jak jutro się obudzę Andy, Nancy i Ben znikną ? -Nie mogę sobie robić nadziei - upomniałam siebie w duchu i z tą myślą wróciłam do lektury książki. Po kilku minutach zasnęłam. Śnił mi się ten sam brunet o przepięknych błękitnych jak niebo oczach. Tym razem stał do mnie tyłem. Podeszłam do niego cichuteńko i objęłam. Razem tak spleceni kołysaliśmy się w rytm szumiącego wiatru.


Wygląda tak niewinnie kiedy śpi - pomyślał Sebastian i uklęknął koło jej łóżka. Ostrożnie ujął jej dłoń i zaczął obserwować linie papilarne cienko wyżłobione na jej palcach. Podniósł wzrok. - Ma takie przepiękne usta, pełne i soczyście różowe - pomyślał. Seb wiedział już co musi zrobić aby się z nią spotkać z dala od jej domu i tego palanta Andy'ego. Wróci tu dziś w nocy i przestawi jej budzik o godzinę w przód. Dzięki temu nie spotka się z Andym i spóźni się do szkoły. Miał tylko nadzieję, że nikt z rodziny jej wcześniej nie obudzi. Ostatni raz zerknął na jej idealną twarz i z rozpędu wyskoczył z okna nie robiąc najmniejszego hałasu. Carmen poruszyła się niespokojnie. Jej przepiękny brunet ze snu zaraz zniknie, a ona obudzi się z krzykiem. Jej usta drgały. Przez sen powiedziała jeszcze "Seb ! Proszę, nie odchodź"




środa, 31 lipca 2013

Wciąż obserwowana.


Rozdział IV

Sebastian przyglądał się jej gdy wychodziła ze szkoły... w towarzystwie tego świra- Andy'ego. Nie rozumiał w jaki sposób Carmen w ogóle go znosi, przecież ten koleś ślini się na jej widok. -Muszę za nimi pójść w razie gdyby ten napaleniec się na nią rzucił - pomyślał Seb i bezszelestnie poszedł w ślad za nimi. 

- Andy ? - zwróciłam się do niego. 
- Tak ? - zapytał uśmiechając się szeroko.
- Masz może?... w sumie to nic... zapomnij o tym - powiedziałam speszona. Chyba coś mi się pomieszało, jeszcze pomyśli, że zwariowałam. Przestań robić z siebie pośmiewisko. Carmen, chcesz wszystko zepsuć ? - skarciłam się w duchu.
- Nie, proszę powiedz mi, nie będę cię osądzał. - powiedział Andy kładąc mi rękę na ramieniu. Westchnęłam głośno.
- Masz może wrażenie, że ktoś nas obserwuje ?.- powiedziałam cicho po czym na chwilę umilkłam - Słyszałam coś w trawie, o tam... - i pokazałam na wielką kępę trawy, w której ludzkie oko nie mogłoby dostrzec nic.

- Cholera - zaklął cicho Seb - ona mnie słyszy - pomyślał lękliwie. - Muszę być bardziej ostrożny. - upomniał się Seb. Powoli i cicho chłopak zaczął skradać się do rowu, w którym na szczęście nie dostrzegł wody. Od tej chwili trzymał się od nich znacznie dalej, ale słyszał jeszcze ich głosy, teraz jakby szepty. Miał doskonały słuch.

- Nie, nic nie słyszałem, to pewnie wiatr albo... jakiś zabłąkany pies. - powiedział uspokajająco Andy - Przy mnie nie musisz się bać - dodał i przyciągnął mnie delikatnym ruchem do siebie, tak, że szliśmy w objęciu. 
- Andy, wyjaśnijmy sobie coś - powiedziałam stanowczo, odpychając go od siebie - Nie jestem tobą zainteresowana, to po pierwsze. Po drugie przecież masz dziewczynę. Kiedy zamierzałeś powiedzieć mi o Amandzie, ładnie to tak się lepić do innej dziewczyny za jej plecami ? - zapytałam i zerknęłam na Andy'iego, który teraz przybrał minę zbitego psa.
- Słuchaj Carmen... - rzekł i na chwilę zamilkł, przyglądałam się jak z trudem próbuję sklecić jakieś sensowne zdanie - Amanda coś sobie ubzdurała. Rzuciłem ją tydzień temu, to koniec. The end ! Przeszłość, uwierz mi. Nie byłoby mnie tu teraz z tobą. Martwi mnie bardziej to, że ci się nie podobam. Naprawdę nie dasz się zaprosić chociażby do kina ? Może jako kumple, jakoś przeżyję. - zakończył bez cienia jego promiennego uśmiechu na twarzy.
- Jako kumple ? I nic poza tym ? - upewniłam się.
- Masz moje słowo - powiedział po czym uśmiechnął się blado.
- Jeśli tak to zgoda, ale jak mówiłam ten weekend mam zajęty... co powiesz na przyszły piątek, zaraz po szkole ? - zapytałam.
- Wybornie - powiedział Andy i wyszczerzył zęby. 
Wybornie ? Kto tak teraz mówi ? No cóż, może Mabrlehead to zapadnięta dziura, jak  już dawno podejrzewałam. Oni widocznie zostali w tyłu o kilka epok. Zatrzymali się chyba na średniowieczu- pomyślałam i uśmiechnęłam się do swoich myśli. Kilka minut później znaleźliśmy się pod moim nowym, pomalowanym na czerwono domem gdzie Andy na pożegnanie wpadł mi w ramiona. Niech mu będzie- pomyślałam. Koledzy też mogą się od czasu do czasu uściskać. Po kilku chwilach, które ciągnęły się w nieskończoność Andy wypuścił mnie ze swoich objęć i odszedł machając na pożegnanie. Dziwny chłopak - stwierdziłam i z uśmiechem na twarzy ruszyłam do drzwi wejściowych. W oknie zauważyłam głowę taty. Tego jeszcze brakowało, moje usta szybko zamieniły się w odwróconą do dołu podkówkę. Wiedziałam co się tu święci, długie i męczące przesłuchanie. Ta myśl odebrała mi resztki dobrego humoru z dzisiejszego dnia. Dzięki kochani rodzice !


poniedziałek, 29 lipca 2013

Szkoła woła.


Rozdział III


Gdy znaleźliśmy się już pod szkołą, Andy pożegnał się ze mną i zapewnił, że spotkamy się na przerwie. Na szczęście kilka minut wcześniej wytłumaczył mi gdzie odbędzie się moja pierwsza lekcja - historia. Sam widok szkoły trochę mnie przeraził. No nie sam budynek, tylko masa nastolatków stłoczonych przy wejściu. Przedzierając się przez ten tłum czułam się tak niepewnie, byłam tylko małą mrówką w ogromnym mrowisku. I kto powiedział, że w małym miasteczku Marblehead będzie spokojniej niż w Bostonie ten się mylił i to wielce. Zewsząd otaczali mnie dziwni ludzie. Jedni wyglądali na typowych kujonów i w swoich grubych jak denka od szampana okularach składali papierowe samolociki. Gdy przechodziłam obok nich jeden z tych samolocików wplątał mi się we włosy. Nagle któryś z kujonków rzucił się w moją stronę aby uratować swój szybowiec. Chwycił przy okazji za niewielki kosmyk moich włosów. I tak właśnie moje włosy już i tak zbyt cienkie zostały pozbawione małego pasemka. Obróciłam się gwałtownie i strzeliłam z całej siły temu idiocie ręką w twarz. Zatoczył niewielkie koło i upadł. Szybko wybiegłam z tworzącego się powoli kręgu gapiów i pobiegłam do wejścia. Tam poraził mnie widok obściskujących się i oblizujących pakerów z cheerleaderkami. Przyspieszyłam, starając oszczędzić sobie takich widoków. Niebywale szybko znalazłam klasę i z impetem wpadłam do niej zbyt mocno pchając drzwi. Okazało się, że tuż za nimi stała nauczycielka i dostała w głowę drzwiami. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, a nauczycielka złapała się za głowę. Szybko do niej podskoczyłam i przepraszając na kolanach zaczęłam snuć jakąś wymówkę, dlaczego się spóźniłam. Nauczycielka już nieźle wkurzona kazała mi usiąść w ławce koło małej i drobnej dziewczyny imieniem Nancy. Miała czarne, sięgające ramion włosy, dużo piegów, a ubrana była w niezwykle szpetną zieloną sukienkę. Postanowiłam ją przywitać i nie schrzanić mojej pierwszej (oprócz Andy'ego) znajomości w tej szkole - Cześć, nazywam się Carmen Davies! Jestem tu nowa i ... - nie dokończyłam bo nagle wcięła mi się niezwykle podniecona Nancy - Ja jestem Nancy, jak już przedstawiła mnie pani Green, a nazwisko Stone. - powiedziała, po czym zamilkła. Dziwna dziewczyna- pomyślałam. Najpierw mi przerywa i zaczyna trajkotać jak najęta, a później milczy. Pani Green uderzyła wskaźnikiem o katedrę i zaczęła lekcję. Tego dnia opowiadała o wojnie secesyjnej. Mówiła bardzo wyraźnie i dość ciekawie, nie tak jak mój były nauczyciel z gimnazjum profesor Brooks opryskujący uczniów pierwszych rzędów swoją śliną. Potem przyszedł czas na lekcje angielskiego, którego jestem wielbicielem. Z radością powitałam wieść, że dalej będę siedzieć z Nancy, którą zresztą zdążyłam już polubić. Spostrzegłam, że jest ona ambitna, wręcz wybitna, znała prawie każdą odpowiedź na zadane przez pani Green pytanie na temat Jankesów, Konfederatów i Abrahama Lincolna. Okazała się także świetną koleżanką, mimo, że uważnie słuchała nauczycielki opowiedziała mi trochę o sobie, a ona dowiedziała się trochę o mnie. Mimo, że była dość nieśmiała, ceniłam ją za poczucie humoru i wieczny uśmiech na twarzy. Pomijając zieloną sukienkę była bardzo ładna, jej czarne włosy lekko się skręcały a zielony soczysty kolor jej oczu był przepiękny. Do klasy wkroczyła wysoka, lecz trochę przygarbiona i pomarszczona pani Sara Foster. Na jej widok głosy ucichły i wszyscy zgodnie wstali recytując "Dzień dobry pani Foster". W tamtej chwili poczułam jakbym znowu była w przedszkolu.  Nie dało się jednak nie zauważyć, że pani Sara budzi wśród wszystkich respekt, wręcz strach. Zapałałam do niej nagłą sympatią mimo, że byłam pewna: Łatwo nie będzie !

Ile jeszcze można na nią czekać ? - myślał Seb z ukrycia. Najwyraźniej jeszcze niemało. Chłopiec patrzył na nią przez uchylone okno w klasie. Jej ławka była blisko. Zdziwił się na widok jej uśmiechniętej twarzy. Podejrzewał, że pierwszego dnia nikogo nie pozna i będzie zagubiona, a ona jakby nigdy nic rozmawia sobie z tą niezwykle chudą dziewczyną o mądrym spojrzeniu. Zauważył, że nawet poznała jakiegoś pakera, ale wiedział doskonale, że nie jest nim zainteresowana. Czuł się uspokojony w końcu znał każdą jej myśl. Jest dobrze - pomyślał i zagłębił się w gęsty las.

Angielski minął nazbyt szybko. Omawialiśmy dziś lekturę "Zabić drozda" Nelle Harper Lee. Miałam szczęście, bo choć zapomniałam o liście lektur wakacyjnych, czytałam tę książkę kilka lat temu, tak dla zabawy. Znalazłam ją w bibliotece ojca, a ja zawsze byłam ciekawa co takiego czytają dorośli. No wiecie, owoc zakazany smakuje najlepiej. Polubiłam ją od pierwszych stron. Poruszyła mnie niezwykle, zwłaszcza, że głównym problemem historii był rasizm. Osobiście nigdy nie miałam nic do Czarnych, szanuję ich. I w przeciwieństwie do rodziców i dziadków jestem za tym, żeby czarnoskórzy pełnili wyższe stanowiska. Na przykład taki Obama, niech sobie będzie prezydentem USA, mi to jest obojętne. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę niechętnie zebrałam swoje książki do torby i ruszyłam za tłumem pod klasę matematyki. Nie zamierzałam stać tak i przyglądać się innym przez dwadzieścia minut więc zeszłam po schodach na parter szkoły wprost do sklepiku szkolnego. Z uśmiechem przywitałam Andy'ego, który tam na mnie czekał. Na powitanie wręczył mi słodką bułkę z makiem, szybko podziękowałam mu za ten miły gest. Przysiadłam z nim na ławce w holu i powoli lecz nieubłaganie zaczęli się wokół nas zbierać różni nieznani mi dotąd ludzie. Najwięcej przybiegło piszczących z zachwytu młodszych dziewczyn. Nie zauważyłam by Andy był jakoś szczególnie przystojny ale widocznie owe dziewczyny myślały inaczej. Zaczęły go zasypywać gradem pytań. On skwapliwie na wszystkie odpowiedział po czym zwrócił się do mnie - hej mała, - nie spodobało mi się to - nie miałabyś ochoty wybrać się z nami na melanż w domu Toma ? Chyba już go poznałaś. - powiedział po czym popatrzył na mnie wyczekująco. Tak, poznałam tego słynnego Toma. Starał się do mnie zagadać na angielskim, ale ja udawałam, że w ogóle nic nie słyszę. Ten koleś odzywał się do mnie jakbym była jego dziewczyną. Nie podobało mi się to, do tego był strasznie napakowany. Ale w taki niezbyt pociągający sposób. Wyglądał jak wielki, napalony byczek. Pomyślałam o imprezie. Nie, nie miałam na to teraz ochoty. Nienawidzę ich, zwłaszcza klejących się do mnie pijanych gogusiów. Żeby nie wyjść na pannę z zadartym nosem zapytałam najpierw - A kiedy ma się odbyć ? Andy ucieszony moim zainteresowaniem odpowiedział z uśmiechem - W tę sobotę. Uwierz mi to będzie biba wszech czasów. Nawet ty miastowa nie byłaś na czymś takim. Tom ma gigantyczną willę ! 

Jeszcze lepiej ... - pomyślałam. Wielki dom, pełno osób, których nie znam, wstrętny zapach alkoholu, trawki i papierosów. Nie ! Tylko jakby tu się wykręcić. - W tę sobotę nie mogę. Sorry. Przyjeżdża moja przyjaciółka z Bostonu. - powiedziałam głosem pełnym zawodu. - To wpadnij z nią. - entuzjazm Andy'ego nie znał granic. - No właśnie problem jest taki - Nikki wykupiła już dla nas bilety do kina na "Warm bodies". Przykro mi, może innym razem. I dla potwierdzenia mojej odmowy nagle zadzwonił dzwonek na lekcje. Pożegnałam się z Andym i obiecałam, że spotkamy się na lunchu. Cudem umknęłam przed kolejnym spóźnieniem. Do klasy wbiegłam cała spocona, usiadłam więc pod oknem gdy pan Morris zaczął lekcje. Szczerze przyznaję, że matematyki wręcz nie znoszę, ale te 60 minut zeszło niewiarygodnie szybko. Przez całą godzinę przypominaliśmy sobie o sinusach, cosinusach, tangensach i cotangensach. Rozpoczynając kolejną lekcję do klasy wpadł czarnoskóry, już siwy profesor Charms- nauczyciel biologii. Jego walizka z głośnym trzaśnięciem spadła na podłogę. Cała jej zawartość wysypała się na podłogę. Wśród stosów dokumentów ujrzałam opakowanie Lexative - środka na zaparcia reklamowanego w telewizji. Inni najwyraźniej też to zauważyli. Cała klasa wybuchła ogromnym śmiechem, a profesor Charms czerwony jak burak, próbował bezskutecznie posprzątać swoje rzeczy z podłogi. Rozejrzałam się szybko po klasie, nikt nie wyrażał choćby cienia współczucia, wszyscy śmiali się, trzymając za brzuchy. W napadzie dzikiej odwagi wstałam z miejsca i pospieszyłam na środek klasy. Pozbierałam porozrzucane kartki i podałam je panu Charmsowi i wróciłam na miejsce. Reszta klasy ucichła. Gdy siedziałam już wygodnie na krześle pod oknem, podszedł do mnie jakiś niski chłopak. Zaskoczona podskoczyłam o kilka centymetrów w górę. Chłopiec nic sobie z tego nie robiąc zaczął do mnie nadawać niezwykle szybko, aż trudno było go zrozumieć. - To ty jesteś ta nowa, Carmen ? - nie czekał na odpowiedź. - Ja jestem Ben, miło cię poznać. Chciałem się tylko upewnić czy plotka, że uderzyłaś Dextera jest prawdziwa. 
Myślę gorączkowo. Dexter, Dexter ... nie znam. Ale chwila, uderzyłam dzisiaj rano tego gościa z okularami na dziedzińcu. - To ten w okularach i z twarzą jak ... - zaczęłam udawać, że skrobię ser jak... - mysz - dokończyłam drapiąc się w głowę. Co mi do głowy strzeliło, żeby udawać mysz. Widzę jak kąciki ust Bena niebezpiecznie drżą, po chwili łapie się za lekko wystający brzuch i szczerze się śmieję w jego oczach szklą się łzy. - Teraz to mnie rozbawiłaś. Twarz jak mysz, ha ha. I ta twoja mina. - opanował się i spojrzał na mnie. - Wiesz co? - znowu nie czekał na odpowiedź, chyba się do tego przyzwyczajam. - Jesteś świetną aktorką. - zakończył dramatycznie siląc się na poważny ton. Teraz razem wybuchnęliśmy śmiechem. - Ale ja mówię serio ! - dodał jeszcze Ben i  szybko usiadł na miejsce koło mnie bo nauczyciel już nieźle poirytowany stukał wskaźnikiem w tablicę. Ben ściszył głos i ponownie zapytał - Czyli to byłaś jednak ty ? Nie pomyślałbym, ty taka wątła i koścista. - uśmiechnęłam się na te słowa. - Wcale nie jestem wątła ani koścista - udałam oburzenie i wymierzyłam mu kuksańca. Polubiłam Bena, biologia zleciała mi jeszcze szybciej. Gdy rozbrzmiał dzwonek razem z Nancy i Benem ruszyłam na stołówkę. Byli szczerze przeciwni przyłączeniu się do elity, gdzie miejsce dla mnie trzymał Andy. Ostatecznie postanowiłam nie wystawiać nowych kolegów do wiatru i razem z nimi usiadłam przy stoliku na końcu sali. Dzisiaj na lunch serwowali makaron ze szpinakiem. Ochyda ! Próbując oddzielić kluski od zielonego świństwa nie zauważyłam jak Andy wstaje od swojego stolika i kroczy w moim kierunku. - Carmen ! Gdzie ty się podziewasz, nie mogłaś znaleźć naszego stolika ? Przecież obiecałem, że zajmę ci miejsce. - zauważyłam, że jest zawiedziony tym, że wybrałam "Nudziarzy" zamiast jego. - Przepraszam Andy, ale nie chciałam zostawiać kolegów. To jest Nancy a to... Ben. - mówię wskazując ręką na niezwykle spiętych towarzyszy. Widocznie nigdy wcześniej nikt z "Rozgrywających" nie ośmielił się do nich zagadać - pomyślałam. - A... Rozumiem. Miło was poznać. - uśmiech Andy'iego zbladł. - W takim razie widzimy się jutro w drodze do szkoły, tak ? - zapytał z nadzieją. - Jasne, cześć Andy ! - rzuciłam na odchodnym. Miałam dziwne uczucie, że odmawiając Andy'iemu - ranię go. Nie czułam się z tym dobrze. Mogłam się tylko pocieszać myślą, że gdybym wybrała jego stolik Nancy i Benowi byłoby smutno, a wtedy chodziłoby o dobro dwóch osób nie jednej. Uspokojona zaczęłam rzuć makaron. Ben i Nancy dawno już skończyli swoją porcję i teraz przyglądali mi się badawczo. - Co?! - zapytałam zniecierpliwiona. - Nic, nic - odpowiedzieli szybko zgodnym chórem. Zauważyłam jednak, że coś jest nie tak. Wyglądali jakby powstrzymywali się od śmiechu. - Nie, na serio o co wam chodzi ? - zapytałam po chwili. Chwilę milczeli, ale Nancy postanowiła coś mi wyjaśnić. - Ten Andy... ty go znasz ? - nie czekała na odpowiedź, widocznie jest podobna do Bena- pomyślałam. - A wiesz, że to jeden z najpopularniejszych chłopców w całej szkole i ... myślę, że wpadłaś mu w oko. - dodała nieśmiało. - Co ty ? Andy? W życiu. On najwyraźniej kocha się w swoim odbiciu, ale przyznaję- jest miły. Poznałam go dzisiaj przed szkołą, wspaniałomyślnie uratował mnie przed zabłądzeniem w lesie... tak, prawdziwy dżentelmen - zakończyłam z sarkazmem. Zabrzmiał dzwonek, cała stołówka zaczęła powoli się wyludniać. Aby się nie spóźnić na geografię ruszyliśmy za resztą rozwrzeszczanego tłumu. Na lekcji pani Sanders kazała mi usiąść obok tlenionej blondyny o wielkim zadartym nosie. Popatrzyła się na mnie z góry i nie pisnęła choćby słowem. Postanowiłam, że dzisiejszy dzień będzie dniem "serdecznej Carmen". I choć blondyna nie wykazywała chęci poznania się ze mną wyciągnęłam do niej rękę i powiedziałam - Cześć, Carmen jestem. 
Szkarada popatrzyła na mnie z politowaniem układając brwi w kształt błyskawicy, ale podała rękę, choć niechętnie i powiedziała, żując głośno gumę - Amanda. I odsunęła się ode mnie nadmuchując balon, który rozbił się z hukiem. Pani Sanders odwróciła się nagle od tablicy i uderzając głośno w katedrę krzyknęła - Panno Taylor, proszę wyrzucić tą gumę do śmietnika albo zaraz powie nam pani wszystko co wie na temat Brazylii na ocenę ! Amanda leniwie podniosła się z krzesła i zamiast do kosza wyrzuciła gumę prosto do torebki pani Sanders, tak, żeby ona tego nie zauważyła. Klasa wybuchła śmiechem. Pani Sanders zdezorientowana zaczęłam nerwowo przyglądać się swojej marynarce, szukając jakichś defektów. - Z czego się śmiejecie ? - zapytała zdenerwowana oblewając się rumieńcem. Klasa ucichła, a Amanda wróciła do ławki. Nagle pani Sanders nabrała podejrzeń. - Taylor, uwierz nie chcesz mnie wyprowadzić z równowagi. Przestań wreszcie pajacować i skup się na lekcji, proszę cię. Amanda uśmiechnęła się krzywo. - Ale ja nic nie zrobiłam - powiedziała niczym niewiniątko. 
Nauczycielka tylko przewróciła oczami i zaczęła opowiadać o gospodarce Brazylii. Niespodziewanie Amanda szturchnęła mnie łokciem, dzięki czemu wyjechałam za kartkę na której notowałam słowa nauczycielki. Nieźle mnie tym wkurzyła, wiedziałam, że zrobiła to specjalnie. - Hej ! - krzyknęłam - Czego ode mnie chcesz? Amanda uśmiechnęła się złowieszczo i ściągnęła brwi. - Nic, nic - potrząsnęła szybko głową, po czym dodała głośniej - Tylko masz odwalić się od mojego chłopaka. Bo jak nie, porozmawiamy sobie inaczej.
Nic nie rozumiałam. Czyli Andy jest jej chłopakiem ? Nie miałam o tym pojęcia. - Słuchaj jeśli masz na myśli Andy'iego nie musisz się o nic martwić, on mnie nie interesuje. - powiedziałam siląc się na obojętny ton, choć w środku wszystko we mnie wrzało. Jakim prawem ona się tak do mnie odzywa, przecież ja i Andy jesteśmy tylko kolegami, rozmawiamy tylko razem. W końcu dopiero dziś się poznaliśmy. Wredna, zazdrosna zołza. Popsuła mi humor. Dzięki blondyno ! Humor nieco mi się poprawił gdy nadeszła kolejna lekcja- W-f. Dziś wspólnie z grupą chłopców biegaliśmy na bieżni. Razem z Nancy i Benem truchtaliśmy sobie powoli za resztą klasy, gdy opowiedziałam im o reakcji Amandy. Nie byli tym zaskoczeni, powiedzieli, że za Andym ugania się cała masa dziewczyn. Jakoś nie poczułam się przez to lepiej. Dzień był wyjątkowo ciepły, więc gdy skończyła się lekcja szybko wskoczyliśmy pod prysznice. I tak zakończył się mój pierwszy dzień szkoły. W sumie nie było tak źle, jestem pozytywnie zaskoczona !



Elegant Rose - Working In Background