poniedziałek, 29 lipca 2013

Szkoła woła.


Rozdział III


Gdy znaleźliśmy się już pod szkołą, Andy pożegnał się ze mną i zapewnił, że spotkamy się na przerwie. Na szczęście kilka minut wcześniej wytłumaczył mi gdzie odbędzie się moja pierwsza lekcja - historia. Sam widok szkoły trochę mnie przeraził. No nie sam budynek, tylko masa nastolatków stłoczonych przy wejściu. Przedzierając się przez ten tłum czułam się tak niepewnie, byłam tylko małą mrówką w ogromnym mrowisku. I kto powiedział, że w małym miasteczku Marblehead będzie spokojniej niż w Bostonie ten się mylił i to wielce. Zewsząd otaczali mnie dziwni ludzie. Jedni wyglądali na typowych kujonów i w swoich grubych jak denka od szampana okularach składali papierowe samolociki. Gdy przechodziłam obok nich jeden z tych samolocików wplątał mi się we włosy. Nagle któryś z kujonków rzucił się w moją stronę aby uratować swój szybowiec. Chwycił przy okazji za niewielki kosmyk moich włosów. I tak właśnie moje włosy już i tak zbyt cienkie zostały pozbawione małego pasemka. Obróciłam się gwałtownie i strzeliłam z całej siły temu idiocie ręką w twarz. Zatoczył niewielkie koło i upadł. Szybko wybiegłam z tworzącego się powoli kręgu gapiów i pobiegłam do wejścia. Tam poraził mnie widok obściskujących się i oblizujących pakerów z cheerleaderkami. Przyspieszyłam, starając oszczędzić sobie takich widoków. Niebywale szybko znalazłam klasę i z impetem wpadłam do niej zbyt mocno pchając drzwi. Okazało się, że tuż za nimi stała nauczycielka i dostała w głowę drzwiami. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, a nauczycielka złapała się za głowę. Szybko do niej podskoczyłam i przepraszając na kolanach zaczęłam snuć jakąś wymówkę, dlaczego się spóźniłam. Nauczycielka już nieźle wkurzona kazała mi usiąść w ławce koło małej i drobnej dziewczyny imieniem Nancy. Miała czarne, sięgające ramion włosy, dużo piegów, a ubrana była w niezwykle szpetną zieloną sukienkę. Postanowiłam ją przywitać i nie schrzanić mojej pierwszej (oprócz Andy'ego) znajomości w tej szkole - Cześć, nazywam się Carmen Davies! Jestem tu nowa i ... - nie dokończyłam bo nagle wcięła mi się niezwykle podniecona Nancy - Ja jestem Nancy, jak już przedstawiła mnie pani Green, a nazwisko Stone. - powiedziała, po czym zamilkła. Dziwna dziewczyna- pomyślałam. Najpierw mi przerywa i zaczyna trajkotać jak najęta, a później milczy. Pani Green uderzyła wskaźnikiem o katedrę i zaczęła lekcję. Tego dnia opowiadała o wojnie secesyjnej. Mówiła bardzo wyraźnie i dość ciekawie, nie tak jak mój były nauczyciel z gimnazjum profesor Brooks opryskujący uczniów pierwszych rzędów swoją śliną. Potem przyszedł czas na lekcje angielskiego, którego jestem wielbicielem. Z radością powitałam wieść, że dalej będę siedzieć z Nancy, którą zresztą zdążyłam już polubić. Spostrzegłam, że jest ona ambitna, wręcz wybitna, znała prawie każdą odpowiedź na zadane przez pani Green pytanie na temat Jankesów, Konfederatów i Abrahama Lincolna. Okazała się także świetną koleżanką, mimo, że uważnie słuchała nauczycielki opowiedziała mi trochę o sobie, a ona dowiedziała się trochę o mnie. Mimo, że była dość nieśmiała, ceniłam ją za poczucie humoru i wieczny uśmiech na twarzy. Pomijając zieloną sukienkę była bardzo ładna, jej czarne włosy lekko się skręcały a zielony soczysty kolor jej oczu był przepiękny. Do klasy wkroczyła wysoka, lecz trochę przygarbiona i pomarszczona pani Sara Foster. Na jej widok głosy ucichły i wszyscy zgodnie wstali recytując "Dzień dobry pani Foster". W tamtej chwili poczułam jakbym znowu była w przedszkolu.  Nie dało się jednak nie zauważyć, że pani Sara budzi wśród wszystkich respekt, wręcz strach. Zapałałam do niej nagłą sympatią mimo, że byłam pewna: Łatwo nie będzie !

Ile jeszcze można na nią czekać ? - myślał Seb z ukrycia. Najwyraźniej jeszcze niemało. Chłopiec patrzył na nią przez uchylone okno w klasie. Jej ławka była blisko. Zdziwił się na widok jej uśmiechniętej twarzy. Podejrzewał, że pierwszego dnia nikogo nie pozna i będzie zagubiona, a ona jakby nigdy nic rozmawia sobie z tą niezwykle chudą dziewczyną o mądrym spojrzeniu. Zauważył, że nawet poznała jakiegoś pakera, ale wiedział doskonale, że nie jest nim zainteresowana. Czuł się uspokojony w końcu znał każdą jej myśl. Jest dobrze - pomyślał i zagłębił się w gęsty las.

Angielski minął nazbyt szybko. Omawialiśmy dziś lekturę "Zabić drozda" Nelle Harper Lee. Miałam szczęście, bo choć zapomniałam o liście lektur wakacyjnych, czytałam tę książkę kilka lat temu, tak dla zabawy. Znalazłam ją w bibliotece ojca, a ja zawsze byłam ciekawa co takiego czytają dorośli. No wiecie, owoc zakazany smakuje najlepiej. Polubiłam ją od pierwszych stron. Poruszyła mnie niezwykle, zwłaszcza, że głównym problemem historii był rasizm. Osobiście nigdy nie miałam nic do Czarnych, szanuję ich. I w przeciwieństwie do rodziców i dziadków jestem za tym, żeby czarnoskórzy pełnili wyższe stanowiska. Na przykład taki Obama, niech sobie będzie prezydentem USA, mi to jest obojętne. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę niechętnie zebrałam swoje książki do torby i ruszyłam za tłumem pod klasę matematyki. Nie zamierzałam stać tak i przyglądać się innym przez dwadzieścia minut więc zeszłam po schodach na parter szkoły wprost do sklepiku szkolnego. Z uśmiechem przywitałam Andy'ego, który tam na mnie czekał. Na powitanie wręczył mi słodką bułkę z makiem, szybko podziękowałam mu za ten miły gest. Przysiadłam z nim na ławce w holu i powoli lecz nieubłaganie zaczęli się wokół nas zbierać różni nieznani mi dotąd ludzie. Najwięcej przybiegło piszczących z zachwytu młodszych dziewczyn. Nie zauważyłam by Andy był jakoś szczególnie przystojny ale widocznie owe dziewczyny myślały inaczej. Zaczęły go zasypywać gradem pytań. On skwapliwie na wszystkie odpowiedział po czym zwrócił się do mnie - hej mała, - nie spodobało mi się to - nie miałabyś ochoty wybrać się z nami na melanż w domu Toma ? Chyba już go poznałaś. - powiedział po czym popatrzył na mnie wyczekująco. Tak, poznałam tego słynnego Toma. Starał się do mnie zagadać na angielskim, ale ja udawałam, że w ogóle nic nie słyszę. Ten koleś odzywał się do mnie jakbym była jego dziewczyną. Nie podobało mi się to, do tego był strasznie napakowany. Ale w taki niezbyt pociągający sposób. Wyglądał jak wielki, napalony byczek. Pomyślałam o imprezie. Nie, nie miałam na to teraz ochoty. Nienawidzę ich, zwłaszcza klejących się do mnie pijanych gogusiów. Żeby nie wyjść na pannę z zadartym nosem zapytałam najpierw - A kiedy ma się odbyć ? Andy ucieszony moim zainteresowaniem odpowiedział z uśmiechem - W tę sobotę. Uwierz mi to będzie biba wszech czasów. Nawet ty miastowa nie byłaś na czymś takim. Tom ma gigantyczną willę ! 

Jeszcze lepiej ... - pomyślałam. Wielki dom, pełno osób, których nie znam, wstrętny zapach alkoholu, trawki i papierosów. Nie ! Tylko jakby tu się wykręcić. - W tę sobotę nie mogę. Sorry. Przyjeżdża moja przyjaciółka z Bostonu. - powiedziałam głosem pełnym zawodu. - To wpadnij z nią. - entuzjazm Andy'ego nie znał granic. - No właśnie problem jest taki - Nikki wykupiła już dla nas bilety do kina na "Warm bodies". Przykro mi, może innym razem. I dla potwierdzenia mojej odmowy nagle zadzwonił dzwonek na lekcje. Pożegnałam się z Andym i obiecałam, że spotkamy się na lunchu. Cudem umknęłam przed kolejnym spóźnieniem. Do klasy wbiegłam cała spocona, usiadłam więc pod oknem gdy pan Morris zaczął lekcje. Szczerze przyznaję, że matematyki wręcz nie znoszę, ale te 60 minut zeszło niewiarygodnie szybko. Przez całą godzinę przypominaliśmy sobie o sinusach, cosinusach, tangensach i cotangensach. Rozpoczynając kolejną lekcję do klasy wpadł czarnoskóry, już siwy profesor Charms- nauczyciel biologii. Jego walizka z głośnym trzaśnięciem spadła na podłogę. Cała jej zawartość wysypała się na podłogę. Wśród stosów dokumentów ujrzałam opakowanie Lexative - środka na zaparcia reklamowanego w telewizji. Inni najwyraźniej też to zauważyli. Cała klasa wybuchła ogromnym śmiechem, a profesor Charms czerwony jak burak, próbował bezskutecznie posprzątać swoje rzeczy z podłogi. Rozejrzałam się szybko po klasie, nikt nie wyrażał choćby cienia współczucia, wszyscy śmiali się, trzymając za brzuchy. W napadzie dzikiej odwagi wstałam z miejsca i pospieszyłam na środek klasy. Pozbierałam porozrzucane kartki i podałam je panu Charmsowi i wróciłam na miejsce. Reszta klasy ucichła. Gdy siedziałam już wygodnie na krześle pod oknem, podszedł do mnie jakiś niski chłopak. Zaskoczona podskoczyłam o kilka centymetrów w górę. Chłopiec nic sobie z tego nie robiąc zaczął do mnie nadawać niezwykle szybko, aż trudno było go zrozumieć. - To ty jesteś ta nowa, Carmen ? - nie czekał na odpowiedź. - Ja jestem Ben, miło cię poznać. Chciałem się tylko upewnić czy plotka, że uderzyłaś Dextera jest prawdziwa. 
Myślę gorączkowo. Dexter, Dexter ... nie znam. Ale chwila, uderzyłam dzisiaj rano tego gościa z okularami na dziedzińcu. - To ten w okularach i z twarzą jak ... - zaczęłam udawać, że skrobię ser jak... - mysz - dokończyłam drapiąc się w głowę. Co mi do głowy strzeliło, żeby udawać mysz. Widzę jak kąciki ust Bena niebezpiecznie drżą, po chwili łapie się za lekko wystający brzuch i szczerze się śmieję w jego oczach szklą się łzy. - Teraz to mnie rozbawiłaś. Twarz jak mysz, ha ha. I ta twoja mina. - opanował się i spojrzał na mnie. - Wiesz co? - znowu nie czekał na odpowiedź, chyba się do tego przyzwyczajam. - Jesteś świetną aktorką. - zakończył dramatycznie siląc się na poważny ton. Teraz razem wybuchnęliśmy śmiechem. - Ale ja mówię serio ! - dodał jeszcze Ben i  szybko usiadł na miejsce koło mnie bo nauczyciel już nieźle poirytowany stukał wskaźnikiem w tablicę. Ben ściszył głos i ponownie zapytał - Czyli to byłaś jednak ty ? Nie pomyślałbym, ty taka wątła i koścista. - uśmiechnęłam się na te słowa. - Wcale nie jestem wątła ani koścista - udałam oburzenie i wymierzyłam mu kuksańca. Polubiłam Bena, biologia zleciała mi jeszcze szybciej. Gdy rozbrzmiał dzwonek razem z Nancy i Benem ruszyłam na stołówkę. Byli szczerze przeciwni przyłączeniu się do elity, gdzie miejsce dla mnie trzymał Andy. Ostatecznie postanowiłam nie wystawiać nowych kolegów do wiatru i razem z nimi usiadłam przy stoliku na końcu sali. Dzisiaj na lunch serwowali makaron ze szpinakiem. Ochyda ! Próbując oddzielić kluski od zielonego świństwa nie zauważyłam jak Andy wstaje od swojego stolika i kroczy w moim kierunku. - Carmen ! Gdzie ty się podziewasz, nie mogłaś znaleźć naszego stolika ? Przecież obiecałem, że zajmę ci miejsce. - zauważyłam, że jest zawiedziony tym, że wybrałam "Nudziarzy" zamiast jego. - Przepraszam Andy, ale nie chciałam zostawiać kolegów. To jest Nancy a to... Ben. - mówię wskazując ręką na niezwykle spiętych towarzyszy. Widocznie nigdy wcześniej nikt z "Rozgrywających" nie ośmielił się do nich zagadać - pomyślałam. - A... Rozumiem. Miło was poznać. - uśmiech Andy'iego zbladł. - W takim razie widzimy się jutro w drodze do szkoły, tak ? - zapytał z nadzieją. - Jasne, cześć Andy ! - rzuciłam na odchodnym. Miałam dziwne uczucie, że odmawiając Andy'iemu - ranię go. Nie czułam się z tym dobrze. Mogłam się tylko pocieszać myślą, że gdybym wybrała jego stolik Nancy i Benowi byłoby smutno, a wtedy chodziłoby o dobro dwóch osób nie jednej. Uspokojona zaczęłam rzuć makaron. Ben i Nancy dawno już skończyli swoją porcję i teraz przyglądali mi się badawczo. - Co?! - zapytałam zniecierpliwiona. - Nic, nic - odpowiedzieli szybko zgodnym chórem. Zauważyłam jednak, że coś jest nie tak. Wyglądali jakby powstrzymywali się od śmiechu. - Nie, na serio o co wam chodzi ? - zapytałam po chwili. Chwilę milczeli, ale Nancy postanowiła coś mi wyjaśnić. - Ten Andy... ty go znasz ? - nie czekała na odpowiedź, widocznie jest podobna do Bena- pomyślałam. - A wiesz, że to jeden z najpopularniejszych chłopców w całej szkole i ... myślę, że wpadłaś mu w oko. - dodała nieśmiało. - Co ty ? Andy? W życiu. On najwyraźniej kocha się w swoim odbiciu, ale przyznaję- jest miły. Poznałam go dzisiaj przed szkołą, wspaniałomyślnie uratował mnie przed zabłądzeniem w lesie... tak, prawdziwy dżentelmen - zakończyłam z sarkazmem. Zabrzmiał dzwonek, cała stołówka zaczęła powoli się wyludniać. Aby się nie spóźnić na geografię ruszyliśmy za resztą rozwrzeszczanego tłumu. Na lekcji pani Sanders kazała mi usiąść obok tlenionej blondyny o wielkim zadartym nosie. Popatrzyła się na mnie z góry i nie pisnęła choćby słowem. Postanowiłam, że dzisiejszy dzień będzie dniem "serdecznej Carmen". I choć blondyna nie wykazywała chęci poznania się ze mną wyciągnęłam do niej rękę i powiedziałam - Cześć, Carmen jestem. 
Szkarada popatrzyła na mnie z politowaniem układając brwi w kształt błyskawicy, ale podała rękę, choć niechętnie i powiedziała, żując głośno gumę - Amanda. I odsunęła się ode mnie nadmuchując balon, który rozbił się z hukiem. Pani Sanders odwróciła się nagle od tablicy i uderzając głośno w katedrę krzyknęła - Panno Taylor, proszę wyrzucić tą gumę do śmietnika albo zaraz powie nam pani wszystko co wie na temat Brazylii na ocenę ! Amanda leniwie podniosła się z krzesła i zamiast do kosza wyrzuciła gumę prosto do torebki pani Sanders, tak, żeby ona tego nie zauważyła. Klasa wybuchła śmiechem. Pani Sanders zdezorientowana zaczęłam nerwowo przyglądać się swojej marynarce, szukając jakichś defektów. - Z czego się śmiejecie ? - zapytała zdenerwowana oblewając się rumieńcem. Klasa ucichła, a Amanda wróciła do ławki. Nagle pani Sanders nabrała podejrzeń. - Taylor, uwierz nie chcesz mnie wyprowadzić z równowagi. Przestań wreszcie pajacować i skup się na lekcji, proszę cię. Amanda uśmiechnęła się krzywo. - Ale ja nic nie zrobiłam - powiedziała niczym niewiniątko. 
Nauczycielka tylko przewróciła oczami i zaczęła opowiadać o gospodarce Brazylii. Niespodziewanie Amanda szturchnęła mnie łokciem, dzięki czemu wyjechałam za kartkę na której notowałam słowa nauczycielki. Nieźle mnie tym wkurzyła, wiedziałam, że zrobiła to specjalnie. - Hej ! - krzyknęłam - Czego ode mnie chcesz? Amanda uśmiechnęła się złowieszczo i ściągnęła brwi. - Nic, nic - potrząsnęła szybko głową, po czym dodała głośniej - Tylko masz odwalić się od mojego chłopaka. Bo jak nie, porozmawiamy sobie inaczej.
Nic nie rozumiałam. Czyli Andy jest jej chłopakiem ? Nie miałam o tym pojęcia. - Słuchaj jeśli masz na myśli Andy'iego nie musisz się o nic martwić, on mnie nie interesuje. - powiedziałam siląc się na obojętny ton, choć w środku wszystko we mnie wrzało. Jakim prawem ona się tak do mnie odzywa, przecież ja i Andy jesteśmy tylko kolegami, rozmawiamy tylko razem. W końcu dopiero dziś się poznaliśmy. Wredna, zazdrosna zołza. Popsuła mi humor. Dzięki blondyno ! Humor nieco mi się poprawił gdy nadeszła kolejna lekcja- W-f. Dziś wspólnie z grupą chłopców biegaliśmy na bieżni. Razem z Nancy i Benem truchtaliśmy sobie powoli za resztą klasy, gdy opowiedziałam im o reakcji Amandy. Nie byli tym zaskoczeni, powiedzieli, że za Andym ugania się cała masa dziewczyn. Jakoś nie poczułam się przez to lepiej. Dzień był wyjątkowo ciepły, więc gdy skończyła się lekcja szybko wskoczyliśmy pod prysznice. I tak zakończył się mój pierwszy dzień szkoły. W sumie nie było tak źle, jestem pozytywnie zaskoczona !



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

*** Dziękuję wszystkim za komentarze ***

Elegant Rose - Working In Background